czekoladowo-śliwkowe trufle z canihuą

Najpierw słówko wstępu ;)

Jakiś czas temu, trochę przypadkiem, moje drogi skrzyżowały się z marką Naura – producentem wysokiej jakości, naturalnych produktów m.in nasion Azteków, sezamków i kawy. Dzięki obustronnej sympatii udało nam się stworzyć wtedy coś bardzo fajnego, choć wyjątkowo nie dotyczyło to bloga. Ponieważ jednak pracowało nam się razem bardzo przyjemnie, powstał pomysł na współpracę także tutaj. A ja bez chwili wahania się zgodziłam :) Jeśli śledzicie mojego bloga uważnie to dobrze wiecie, że staram się pracować tylko z tymi markami, które lubię i szanuję. Jeśli to uczucie jest odwzajemnione – tym lepiej! ;) Produkty Naury są nie tylko doskonałe pod względem jakości, ale odkryły przede mną nowe morze możliwości. Słyszeliście kiedyś o czymś takim jak canihua? Nie? Ja też nie. Aż właśnie poznałam Naurę :)

Ten wpis to dopiero początek długiej i myślę, że bardzo ciekawej współpracy – mam nadzieję, że będzie ona dla Was ciekawa i wartościowa! :)

Canihua (nie mylić z quinoą!), zwana także pod nazwą kaniwa (czyt. kaniłła) to roślina, która swoje korzenie ma w Ameryce Południowej. Jej nasiona są wielkości ziarenek maku, lecz ich kolor jest czerwono-brązowy, a same nasiona w wersji surowej są dużo twardsze. Gotuje się je podobnie jak kaszę, a po ugotowaniu przypominają trochę nieco mniejszą wersję quinoi – ziarenka w podobny sposób pękają pod wpływem gorącej wody. Canihua nie ma specjalnie dominującego smaku, dlatego jest uniwersalna i sprawdzi się niemalże we wszystkim – od sałatek, po słodycze. A że jej właściwości są iście niezwykłe (jest nieoceniona jako element profilaktyki cukrzycy, miażdżycy, nowotworów, nadciśnienia tętniczego, anemii mikrocytarnej i kamicy żółciowej), to warto ją faktycznie do wszystkiego dodawać :)

Nie będę ukrywać – gdy pierwszy raz zabierałam się do jej przygotowania, nie bardzo wiedziałam czego się spodziewać. Okazało się jednak, że wystarczy gotować ją przez około 20 minut, a następnie odcedzić – ot cała filozofia. Jeśli chcecie ziarenkom nadać jakiś konkretny smak, możecie ugotować je w bulionie lub dorzucić do gotującej się wody ziół. To oczywiście pomysł na canihuę w wersji wytrawnej. Jeśli planujecie wykorzystać ją w tych truflach – czysta woda w zupełności wystarczy! ;)

czekoladowo-śliwkowe trufle z canihuą

Składniki (na około 15 trufelków):

  • 1/4 szklanki surowych ziaren canihuy Naura
  • 50 g suszonych śliwek
  • 35 g gorzkiej czekolady
  • 60 ml śmietany kremówki
  • 3 łyżki zmielonych migdałów
  • 3 łyżki sezamu
  • szczypta kardamonu

Do dekoracji:

  • 200 g mlecznej czekolady

Canihuę zalewamy 220 ml wody i gotujemy około 20 minut mieszając od czasu do czasu. Ugotowane ziarna odcedzamy na sicie.

Na garnku z wrzącą wodą ustawiamy miskę. Wrzucamy do niej pokruszoną czekoladę i zalewamy kremówką. Podgrzewamy mieszając od czasu do czasu, aż czekolada się rozpuści.

Śliwki siekamy, przekładamy je do malaksera, dodajemy kardamon i miksujemy.

Dodajemy rozpuszczoną czekoladę i miksujemy ponownie.

Do zmiksowanej masy dodajemy ugotowaną canihuę, sezam oraz zmielone migdały. Całość mieszamy. Masa powinna być na tyle gęsta, by dało się z niej formować w dłoniach kulki. Jeśli jest zbyt luźna, dodajemy więcej migdałów lub sezamu.

Z masy formujemy kulki nieco mniejsze niż orzech włoski. Wbijamy w nie patyczki i wkładamy na kilka godzin do zamrażalnika.

Gdy kulki będą dobrze zmrożone, w kąpieli wodnej rozpuszczamy czekoladę do dekoracji. Maczamy w niej zimne kulki, strzepując nadmiar czekolady (dzięki temu, że trufle będą lodowate, czekolada szybciej na nich zastygnie). Po przygotowaniu przechowujemy w lodówce (o ile nie pochłoniecie ich od razu ;)).

Canihuowego szaleństwa życzy gruszka z fartuszka! :)

  • Wiktor Pawlik

    Om Nom Nom Nom :)