Zaglądam w garnki… Dorocie z bloga Kuchenne Szaleństwa
Dorota należy do osób odważnych. Nie straszne jej zarówno nietypowe doznania smakowe jak i bycie pierwszym obiektem, który wzięłam pod lupę w nowym cyklu “Zaglądam w garnki” :) Wczoraj odwiedziłam ją w jej mieszkaniu na ostatnim piętrze wieżowca przy poznańskich Ratajach, by trochę pozaglądać jej w garnki, choć wyszło z tego głównie zaglądanie w szklanki, ale o tym później :)
Na swoim blogu pisze o sobie: “Lubię wszystko co związane z kuchnią: gotowanie, kuchenny design, jedzenie, biesiadowanie i zadowolenie na twarzach karmionych :) […] Nie byłabym kobietą gdybym lubiła wszystko, więc nie lubię: zmywać, polerować kieliszków i obierać ziemniaków :)” Jak więc widać mamy wiele wspólnego :)
Nic więc dziwnego, że niemal od pierwszego spotkania z Dorotą złapałyśmy wspólny język. Miałyśmy okazję przemierzyć już razem kawał Polski w tę i z powrotem, a tematy do rozmów nam się nie kończą (zresztą trudno ją przegadać ;) – kto zna, ten wie). Wczoraj także znaczną część wieczoru po prostu przeplotkowałyśmy :) W międzyczasie dołączył do nas najmłodszy domownik – niespełna 2-letni Julek, który pałaszował pomidory z takim zacięciem z jakim ja jako dziecko pałaszowałam cukierki oraz mąż-Bartek :) To dla nich Dorota gotuje na co dzień i wygląda na to, że żaden z nich się nie skarży :)
Dorota Kuchenne Szaleństwa prowadzi już od ponad 2 lat i dużą wagę przykłada nie tylko do części merytorycznej, ale także estetyki bloga. Wkłada wiele energii w dobieranie idealnych stylizacji jedzenia, o czym świadczy choćby zawartość stojącej w salonie szafy – magicznej krainy pełnej stołowej zastawy we wszystkich kształtach i kolorach oraz dopełniających całość materiałów, desek i innych niezwykłych dodatków :) Ta szafa na prawdę zrobiła na mnie wrażenie! Muszę pokazać te zdjęcia mojemu mężczyźnie, który narzeka na mnie, że ja mam już “zbyt dużo tych pierdół” :)
Balkon Doroty zdobi z kolei regał zastawiony domową hodowlą ziół, a na regale w przedpokoju przejrzeć można całą kulinarną biblioteczkę. Ze zdumieniem stwierdziłam, że mimo tego iż duża i pokaźna (tak jak moja) to tylko kilka książek mamy takich samych – to dowód na to, że jeszcze wielu książek kucharskich w mojej biblioteczce brakuje :)
Gospodyni mocno zadbała o to, bym nie wyszła od niej głodna. Wieczór zaczęłyśmy od czekoladowego sernika z polewą wiśniową. Słodkości dopełniły czekolady Zotter – pierwsza o smaku orzechowo-ketchupowym, druga o smaku serowym z orzechami i rodzynkami :) Tak, tak, dobrze przeczytaliście! Te dwa cuda Dorota dostała ode mnie w paczuszce, wraz z innymi pysznościami od firmy Zotter oraz słoiczkami ze sklepu Luks Pomada wśród których znalazł się orientalno-rabarbarowy i imbirowo-śliwkowy czatni oraz konfitura z czarnego bzu – także niesamowite, kulinarne ciekawostki :)
Po słodkościach było nieco konkretniej – na stole pojawiły się wędzone sielawy, przywiezione przez Dorotę z rodzinnego domu położonego nad jeziorem :) Zagryzane chlebem i pomidorami znikały z talerza błyskawicznie!
Wieczór umilało nam mohito o symbolicznym dla nas znaczeniu – wraz z Dorotą wpadłyśmy kiedyś na pomysł zorganizowania eventu pod tytułem “Jedno modżajto dla mojego blogiera” – szczegółów zdradzać nie będę, może kiedyś wcielimy je w życie ;)
Jak widać na załączonym obrazku Dorota nawet na chwilę nie zapomina o blogowaniu i wykorzystała okazję na zrobienie nowego zdjęcia do swojego wpisu o mohito :)
A tymczasem siedziałyśmy na balkonie w otoczeniu smacznych ziół, popijając miętowo-limonkowe drinki i rozmawiając o gotowaniu, blogowaniu i innych pierdołach.Dorota opowiadała o swoich kulinarnych preferencjach: wysokich wymaganiach dotyczących jakości i ogromnej wadze jaką przykłada do szczegółów dotyczących przygotowania jak i podania potraw – takie cechy charakteryzują każdego dobrego szefa kuchni i z pewnością dostrzec je można w publikowanych przez nią przepisach na blogu.
Czas mijał tak przyjemnie, że o mało co spóźniłam się na ostatni dzienny autobus do domu :) Wieczór jednak musiał dobiec końca. Wzięłam więc ostatni łyk modżajto, pożegnałam się z domownikami i zostawiłam za sobą grafitowo-limonkową kuchnię Doroty. Mam jednak nadzieję, że jeszcze tam wrócę, bo było pysznie i przesympatycznie! :)
Jedyne rozczarowanie? Dorota pomimo wcześniejszej obietnicy i wypicia trzech drinków, nie zechciała zatańczyć i zastepować ;) A miałam trzymać ją za słowo!
———————————–
Też chcesz zaprosić mnie do swojej kuchni? :) Napisz na gruszkazfartuszka(at)gmail.com!
———————————–
Projekt wspierają:
-
mala-rzecz-a-cieszy.blogspot.com
-
Ewelina
-
od-kuchni
-
Smakowisko
-
Monika