muszę, bo się uduszę – smaki mojego dzieciństwa

Dzisiejszym wpisem, chciałabym zapoczątkować u Was podróż sentymentalną przez smaki towarzyszące Wam w dzieciństwie. Jako pokolenie #90skids miałam to szczęście, że w sklepach było już dużo, było w czym wybierać, ale w domu też nie szastało się pieniędzmi, dlatego miło wspominam także jedzenie “handmade” a niemieckie słodycze łapczywie podjadałam u koleżanek ;)

Poniżej prezentuję krótką listę smaków, które najbardziej zapadły mi w pamięć. Większość to oczywiście słodycze – dzieckiem przecież byłam, heloł! – ale nie tylko, bo przecież nie tylko słodkim żyłam. Jestem strasznie ciekawa ile z nich pokrywa się z Waszymi wspomnieniami :) No i oczywiście co Wy byście na taką listę wpisali.

14193549030_c0fc9e07ca_o-1400x1400

#1 – Lody, lody dla ochłody!

Nie wiedzieć czemu, moje dzieciństwo najsilniej związane jest z lodami. Na dowód tego z jaką częstotliwością się je kupowało podam Wam nawet ich ceny (ha, tak mi się wyryły w pamięci!): wodne Gozo za 40 groszy (czasami pokryte lekko ciągnącym się sosem), śmietankowe Bobi w czekoladzie za 55 groszy (taki o połowę mniejszy odpowiednik dzisiejszego Big Milka), Mikado – waniliowe paskudztwo, które kupowało się już w przypadkach skrajnej posuchy w portfeliku – 30 groszy i Rożki Bogdana Brody – to już było burżujstwo, bo kosztowały “zetę” ale za to na końcu rożka było trochę czekolady – ten, kto miał najwięcej był gość! Jak mi tata kiedyś kupił Magnum w podwójnej czekoladzie to myślałam, że się posikam ze szczęścia. Kosztowały wtedy całe 2,5 zł!

#2 – Najlepsze obiady świata

Miłość do placków z jabłkami została mi do dzisiaj. Zaraz za nimi plasowały się naleśniki z dżemorem, paluszki rybne z frytkami i młode ziemniaczki z mizerią i jajkiem sadzonym. To były najlepsze obiady EVER.

#3 – Słodycze z Niemiec

Miałam to szczęście, że od dzieciństwa przyjaźniłam się dziewczyną (buzi, N.!), której babcia mieszkała za zachodnią granicą i robiła im regularne dostawy słodyczy. Przechodząc przez ich kuchnie trudno było nie zahaczyć o koszyczek z cukierkami Nimm2, a jak lądowałam u niej “na spaniu” to siedząc w wielkim sypialnianym łóżku zajadałyśmy się gumami Maoam i batonikami Rum. Wszystkie kocham do dziś <3

#4 – Czy ktoś je jeszcze pamięta?

Wśród moich ukochanych słodyczy z dzieciństwa znalazły się też takie, o których mało kto dzisiaj w ogóle pamięta. Były na przykład różowe, strzelające czekoladki Różowa Pantera, orzechowe batoniki Komix, karmelowe batony No Name (do dziś twierdzę, że były lepsze niż Snickersy) czy też bezimienne kulki-chrupki oblane czekoladą, które kupowało się na wagę. Te ostatnie były zajebiste, bo były lekkie (więc jak się kupowało za złotówkę to i tak żarło się pół dnia) no i były zajebiste same w sobie.

#5 – Fastfoody dzieciństwa

Nie wiem jak u Wy, ale ja byłam dziecko z małego miasteczka. Dlatego jak nam w szkole organizowali wycieczkę do kina, to wiązało się to zawsze z obowiązkową wizytą w McDonaldzie. Jako dzieciak miałam wstręt do mięsa, więc zawsze brałam Happy Meala z Mc’o’Fish’em przez co koledzy patrzyli na mnie nieco dziwnie, ale mi się wtedy wydawało że to jest smaczne. Jak mama dała pieniążka to się jeszcze shake’a brało, truskawkę, wiadomo. No ale prawdziwym lansem i tak była zabawka! Do dziś pamiętam świecącą świeczkę z Pięknej i Bestii – spałam wtedy u cioci i oświetlałam sobie nią w nocy drogę do łazienki. W ogóle ciocia Lesia to fajna była (tzn jest nadal, ale jak sobie tak wspominam to zostańmy przy czasie przeszłym), bo jak do niej przyjeżdżałam to mnie zawsze brała do McDonalda. Zwykle było to w nagrodę za zjedzony obiad (czego do dziś trochę nie kumam, bo potem jej się robiło przykro, że w Macu już nic jeść nie chciałam…).

#6 – Kultowe smaki

Nie byłam wyjątkiem. Rodzice nie trzymali mnie pod kloszem, ani w ciemnej piwnicy, więc trudno, żebym nie zasmakowała także w tych rzeczach, które dziś postrzegane są już jako kultowe – mleko w tubce, lodowe czekoladki (tych akurat nienawidziłam), czekoladowe lizaki na patyku, do tego cała lista gum do żucia: Hubba Bubba, Boomer, Shock, Turbo, Donald, gumy kulki sprzedawane z metra, gumy Mini. Była też czekolada taka w białym papierku ze zdjęciem Alp (mleczna albo orzechowa). No i do tego cała masa rzeczy, które robiło się samemu w domu: tosty w jajku z patelni, bułka z mlekiem, wafle przekładane dżemem i masłem, chleb z masłem i cukrem (jak byłam trochę starsza to też chleb z masłem i solą), jabłka pieczone, jabłka tarte z marchewką… mmmm… chyba robię się głodna :)

#7 – Gdy mama nie widzi

“Mamo, mogę kupić sobie coś za resztę?” – pytanie stare jak świat, zadawane przez każdego małolata wysyłanego po sprawunki. Czasami odpowiedź brzmiała “nie”, ale nie było to coś, co by mnie powstrzymało. Tradycją była oranżada pita “na miejscu” – szybko, bo trzeba wracać, a że mega-gazowana, to często szła nosem i było śmiesznie. W drodze do domu pożerałam też często Milky Way’e (pamiętacie jak były też truskawkowe i czekoladowe?) bo były tanie i dało się szybko zjeść. No i gryzłam lizaki-serduszka, takie za 15 groszy sztuka – czasami zdążyłam wchłonąć nawet dwa (a warto zaznaczyć, że daleko do domu nie miałam).

#8 – Coś do picia?

Oprócz wspomnianej wyżej oranżady, piło się jeszcze inne cuda. Tropico czyli wieloowocowy napój w woreczku, który trudno było przebić słomką należał do ulubionych. Rodzice często kupowali też Helenę i Grodziską – butelki od Grodziskiej można było odnosić do sklepu i było kasy na więcej słodycze. Te po piwie też nosiłam, ale wtedy nie piłam oczywiście. Piłam za to koktajl truskawkowy (z truskawek i mleka), kompot z jabłek lub rabarbaru no i kakałko! <3 A jak wiatr dobrze powiał to i małą, szklaną butelkę Pepsi Coli się dostało.

#9 – Ze szkolnego sklepiku

Szkolny sklepik – o matko! Tam to dopiero był pokaz siły. Ktoś nie-tak-znowu-mądry w mojej szkole wymyślił, żeby sklepik zrobić w piwnicy, a rzeczy kupowało się przez zakratowane okno, do którego trzeba się było najpierw dopchać. Przerwa krótka, więc nie było czasu czekać, aż tłum się rozrzedzi, bo można było nie zdążyć, więc się człowiek pchał na chama, żeby kupić: landrynki w pudełeczku, czekoladowe kulki, lizaki lodowe (znaczy się zamrożoną wodę z sokiem, z której jak się wyssało sok, to resztę można było wyrzucić) albo paczkę chipsów. Tych ostatnich się nie opłacało kupować, bo nie dość, że drogie, to jeszcze koledzy połowę wyżarli i nic nie zostawało.

#10 – … i inne takie

Jak myślę o tych czasach, gdy byłam małym grzdylem, do przychodzą mi do głowy różne wspomnienia. Pamiętam doskonale smak oranżady w proszku wyjadanej palcem, kompotu z czereśni, który mama robiła “na zimę”, ale zimy nigdy nie dotrwał bo znikał ze spiżarni nim na dobre zaczęła się jesień, Vibovitu, “czekoladowych” tabletek zdaje się na zatwardzenie które zdarzyło mi się wyjeść mamie z szafki w zdecydowanie zbyt dużej jak na dziecko dawce, sosu chrzanowego, którym polewano puree w przedszkolu, albo migdałów w lukrowej skorupce, którymi potem rzygałam dalej niż widziałam (to takie tradycyjne słodycze, które we Francji wręcza się np. z okazji chrztu – do dziś na samo wspomnienie o nich włos mi się jeży na karku). Pamiętam doskonale Przysmak Świętokrzyski, który już zawsze będzie mi się kojarzył tylko i wyłącznie z jedną koleżanką z dzieciństwa (A.B. – jak to czytasz to pozdrawiam!) i chleb ze smalcem jedzony w skansenach, po których wozili mnie rodzice, żebym liznęła historii, ale ja zdecydowanie wolałam lizać tam to, co było akurat do jedzenia. Do dziś tęsknię też za naleśnikami z serem, takimi jakie jadłam w Schronisku Pod Łabskim Szczytem. I im więcej o tych wszystkich smakach myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że to całe jedzenie to zajebista sprawa – gdyby nie ono, pewnie dziś nie pamiętałabym wielu, wielu wspaniałych historii z dzieciństwa :)

Mam nadzieję, że i Wy podzielicie się ze mną w komentarzach swoimi smakami, historiami i wspomnieniami! Liczę na Was! :)

  • Zatrzymałam się na punkcie 4 i musiałam napisać komentarz – KOMIX I NO NAME to jest to! Oba były świetne, oba uwielbiam <3 Pamiętam jak w szkole CODZIENNIE kupowałam w maszynie NO NAME <3

    • Nie doczytałam dwóch ostatnich punktów, bo tak bardzo zaczęła boleć mnie tęsknota za tymi wszystkimi dobrami <3 Całkiem jakbyś siedziała w mojej głowie! (no może poza McDonaldem, bo pamiętam, że mama nie chciała dać mi 20 zł (!) które znalazłam na chodniku (!) właśnie na wyjście klasowe połączone z McDonaldem :< )

    • Haha! :) Cieszę się, że tak się zgrałam z Twoim gustem :)

  • Twarda

    O matko!! Jakbym o swoim dzieciństwie czytała!! Oranżada na miejscu, gumy (wszystkie!), komix, przysmak świętokrzyski (jak go zobaczyłam ostatnio w sklepie wspomnienia wróciły!! Czeka teraz w szufladzie :D ). Nieśmiertelna Helena!! I chleb z solą, bo z cukrem był feee…
    ale mi radochę sprawiłaś tym wpisem!! :) ))))))

    • Dorzuciłabyś coś do tej listy? Bo może ja też o czymś zapomniałam :)

  • Karolina

    Wprawdzie nie do końca jest jedną z 90’s kids bo urodziłam się dopiero w 95 ale i tak 90% z tego pamiętam;) A najbardziej to się rozmarzylam przy kulkach w czekoladzie ;3 To było mistrzostwo, pamiętam, że najpierw wyjadalam białe a potem jak dziadek krzywo patrzył to zjadłam tez ciemne :p Za to czekoladki z Różową Pantera to horror dzieciństwa, kiedyś nie wiedząc że strzelają pochłonęłam jedna na raz szybko przelykajac, tego strzelania w gardle do dziś nie zapomne -.- Ostatnio trafiła mi milka z takimi bajerami i od razu wylądowała w koszu, ble. Czekoladowe tableteczki tez pamietam ;) Ja zjadłam jeszcze każde Osscilococinum (chyba tak to się pisało) które wpadło w moje rączki :)

    • To strzelanie było najlepsze! Ja pamiętam jeszcze takie lizaki w kształcie stopy (wtf?!), które się najpierw lizało a potem moczyło w strzelającym proszku ;)