zjeść Londyn

Przed wyjazdem na nasz długo oczekiwany urlop długo zastanawialiśmy się nie tylko co zwiedzić i gdzie pójść, ale też co zjeść. Szukałam wskazówek tu i tam (najbardziej pomocny w tym temacie okazał się Foursquare) i przyszło mi do głowy, żeby z przyszłymi poszukiwaczami podobnymi do mnie, podzielić się moim doznaniami kulinarnymi, których doświadczyłam w Londynie. Jeśli wybieracie się w bliższym lub dalszym czasie do UK, koniecznie przeczytajcie! :)

Wybaczcie jednak prowizoryczne zdjęcia cykane Instagramem. Warunki nie sprzyjały targaniu ze sobą wszędzie aparatu, a i ciężko było fotografować wnętrza w zatłoczonych knajpkach. Większość z tych zdjęć mogliście już na moim Instagramie widzieć, ale tym razem opatrzone są szerszym komentarzem :)

Tytułem wstępu dodam dwa słowa na temat cen. Londyn generalnie jest drogim miastem. Wszystko tam kosztuje dużo więcej niż w Polsce i człowiek może na prawdę zwariować, jeśli próbuje przeliczać wszystko z funtów na złotówki. My przyjęliśmy nieco inny sposób określania co jest drogie, a co tanie. Zamiast przeliczać w zasadzie 1:5 przeliczaliśmy 1:2 czyli np. jeśli coś kosztowało 5 funtów to traktowaliśmy to jako 10 zł. Na tej podstawie mogliśmy stwierdzić czy coś opłaca się kupić. Ten przelicznik w praktyce sprawdzał się doskonale, ale niestety trzeba się liczyć z tym, że zawartość portfela niestety kurczy się według 1:5, a nie 1:2 ;)

No dobra. To lecimy.

1. Real Food Market

Pierwszego dnia trafiliśmy na Real Food Market. Czynny jest jedynie od piątku do niedzieli, ale zdecydowanie warto tu zajrzeć. Ustawione jeden obok drugiego stragany z aromatycznym jedzeniem kuszą kolorami i zapachami. Znajdziemy tu pyszności z każdego zakątka świata. My skusiliśmy się na curry w sosie z dodatkiem cynamonu i szafranowym ryżem. Solidna, duża porcja, może niezbyt urodziwa, ale przecież nie o to chodzi – za jedyne 5 funtów. Było pyszne! Jedzone było co prawda na schodach, w tłumie ludzi, co nie było może zbyt wygodne, ale bardzo kliamtyczne. Daję 10/10

zdjęcie 1

2. Poppies

Wycieczka do Londynu nie byłaby wycieczką do Londynu, gdybyśmy nie spróbowali klasycznego angielskiego dania jakim jest Fish&Chips czyli ryba z frytkami. Poszliśmy więc do polecanego nam przez wiele osób Poppies. Porcje były ogromne, choć drogie – “regular” kosztowała 11 funtów, powiększona 14. Frytki z grubo ciosanych ziemniaków były jednak doskonałe, a ryba w chrupiącej panierce idealnie usmażona. Nie liczcie tu jednak na nieznane Wam dotychczas doznania smakowe – to po prostu bardzo dobrze przygotowana ryba z frytkami :) To co jednak wyróżnia Poppies od innych knajpek to specyficzny rock&rollowy klimat – pin-upowe kelnerki oraz kucharze w marynarskich mundurkach, Elvis Presley grający w tle i bardzo, bardzo fajna atmosfera :) Mogę śmiało polecić jako sprawdzone miejsce na Fish&Chips. Daję 8/10.

10597327_262738390582706_170367668_n

3. Honest Burgers

Honest Burgers to pierwsza zaliczona przez nas burgerownia w Londynie. Burger był całkiem niezły, choć nie wyróżniał się za bardzo niczym od tych, jedzonych przeze mnie wcześniej. Za to frytki…! Mmmm! Absolutnie doskonałe! Grube, chrupiące i w ziołowo-solnej posypce. Pyszne!

10598370_708683652540185_1765668466_n

Wystrój knajpy przyjemny, ale przeciętny. Dobre miejsce, żeby złapać burgera na szybko.

Ceny? Ok – za burgera z dużą porcją frytek płaci się od 8 do 10 funtów. Ostatecznie oceniłabym więc miejsce na 8/10

4. Sunday UpMarket

Zachęceni sukcesem na Real Food Market, ponownie uderzyliśmy na kolejny jedzeniowy market. Tym razem na Brick Lane do Sunday UpMarket. Jak sama nazwa wskazuje – otwarty tylko w niedziele. Klimat miejsca nie był już tak urzekający jak na Real Food Market, jednak wciąż tętniące życiem miejsce, parujące garnki i patelnie, wszechobecne zapachy – kusiły żeby próbować, kosztować i jeść, jeść, jeść! To co na wszystkich tych marketach jest bardzo fajne, to że sprzedawcy pozwalają czasami posmakować wyrobów przed zakupem. My zrobiliśmy głupio – to czego dawali spróbować a i owszem, próbowaliśmy, ale kupiliśmy to, czego spróbować nie dali. No i nie wyszliśmy na tym najlepiej, bo to co próbowaliśmy było przepyszne, a ostatecznie kupiliśmy niespecjalnie smaczny zestaw składający się z empanadas, paelii i sałatki. Ceny nie pamiętam, ale na pewno nie była wygórowana. Polecam więc jednak wybierać to co już sprawdzone i nie krępować się, gdy częstują :)

zdjęcie 2

Nasze danie jedliśmy siedząc na krawężniku przed marketem. Tłum ludzi niestety trochę utrudniał spokojne spożywanie posiłku. Ostatecznie daję 8/10, ale gdybym zjadła tam coś smaczniejszego na pewno byłoby 9/10 :)

5. Abeno

Z restauracją Abeno wiąże się zdecydowanie jedno z zabawniejszych wspomnień z całego wyjazdu. Mężczyzna znalazł tę knajpę na Forsquarze – jego uwagę przyciągnęły dwie rzeczy: wysoka ocena oraz nieznana dotąd nazwa dania: okonomiyaki. Bardzo mocno wkręcił więc sobie, że koniecznie chce pójść tam zjeść. Niestety nie bardzo chciało mu się dowiedzieć o tym miejscu (i potrawie) czegoś więcej :) Mi natomiast nazwa okonomiyaki nie dawała spokoju, bo wiedziałam, że gdzieś już ją wcześniej słyszałam. I przypomnałam sobie gdzie – o tu, w filmie Krzysia Gonciarza:

[su_youtube url=”https://www.youtube.com/watch?v=WXMfbFjQLM0″]

Tuż przed wejściem podzieliłam się więc z mężczyzną obawą: chyba będziemy musieli sobie tutaj sami okonomiyaki usmażyć. No i rzeczywiście – wewnątrz czekały na nas stoliki, na środku których znajdowały się rozgrzane płyty, na których smażyć można owe japońskie danie. W praktyce okonomiyaki to nic innego jak omlet z kapustą i wybranymi dodatkami. Wydaje się być dość proste, ale skrępowani poprosiliśmy jednak Panią kelnerkę o instruktarz. Bardzo dobrze, że to zrobiliśmy, bo chyba nigdy nie przygotowywałam tak skomplikowanego “omleta” :) Mój zapiekany był w środku z tofu, mężczyzny obsmażany z boczkiem. Oba na wierzchu miały topping w postaci czegoś, co wyglądało jak bekonowe wiórki :)

927389_1463893320529223_1954300642_n

Nasza nieporadność ubawiła nas po pachy, dlatego wypad do tej restauracji wspominamy bardzo dobrze. Niemniej jednak: wystrój był raczej poniżej przeciętnej, okonomiyaki równie przeciętne w smaku, a ceny, jak na “omlet” kosmiczne –  od 10 do 15 funtów za pojedynczą porcję. Ponieważ jednak przeżycie było bardzo fajne, daję 7/10 :)

6. Nandos

Wizyta w Nandos była jedyną podczas naszego wyjazdu tak bardzo spontaniczną wizytą w knajpie – niepoprzedzoną żadnym researchem. Po prostu weszliśmy to jednej z restauracji tej londyńskiej sieciówki, która była akurat przy drodze. I to dowód na to, że odpowiedni research to jednak bardzo ważna rzecz. Jedzenie w Nandos było drogie, porcje niewielkie, a do tego tak strasznie pikantne (pomimo, że w czterostopniowej skali ostrości sosów zdecydowałam się na ten prawie najłagodniejszy), że po paru gryzach nie czułam smaku. Ponieważ sosy Nandos we wszystkich restauracjach są takie same, podejrzewam, że nie jest to zależne od wybranego miejsca. Jedyne co nieco rekompensowało nam wybór miejsca to pyszny i stosunkowo tani dzbanek sangrii, ładny wystrój i przyjemny widok z okna. Ostatecznie daję 4/10.

10570131_560382774065541_211923857_n

7. Patty and Bun

Jeśli wybierzecie się do Londynu to ABSOLUTNIE KONIECZNIE musicie pójść na burgera do Patty & Bun. Niech was nie zrażą kolejki przed wejściem – my na samo wejście do tej burgerowni czekaliśmy około 40 minut, ale – uwaga!- warto było! To zdecydowanie był najlepszy burger jakiego jadłam w życiu. Mięso było idealnie wysmażone, a wszystkie dodatki doskonale się ze sobą komponowały.

10597525_326671014174917_1215150272_n

Moją opinię podziela mężczyzna a uwierzcie nam – oboje jesteśmy bardzo wymagającymi burgeromaniakami :)

926255_297783737073037_1352152576_n

Chciałabym napisać Wam o wystroju knajpy ale nie pamiętam – byłam za bardzo pochłonięta jedzeniem :) Ceny? Nieco wyższe niż w Honest Burgers, ale wciąż znośne jeśli brać pod uwagę to co dostajemy – burger kosztował od 7,5 do 8,5 funta, frytki z rozmarynową solą 2,75 :) Ocena? 11/10! :D

8. Iron Flat

Tu wyjątkowo będę pisać bardziej z doświadczenia mężczyzny niż swojego, ponieważ po pierwsze sama nie jestem fanką steków, a po drugie tym razem ja jadłam tylko przystawki :) Iron Flat to knajpa serwująca swój jeden specjał – steki. Steki podane w sposób oryginalny, bo pokrojone na kawałki, podane na drewnianej desce, ze sztućcami w postaci widelca i małego tasaka. Do steków można wybrać całą gamę dodatków od frytek (meh – zwykłe frytki, spodziewałam się czegoś lepszego), przez świeże warzywa i sosy, po zapiekankę z bakłażana (o jezu, jaka ona była dobra!).

10608064_309991522506828_529517714_n

Co mężczyzna mówił o steku? Stek jak stek. Dobry, idealnie wysmażony, ale niczym nie zachwycił. Ja spróbowałam kawałek i tą opinię podzielam. Zapiekanka z bakłażana jednak obojgu nam tak przypadła do gustu, że na pewno będę próbowała odtworzyć przepis w domu :)

10608055_702275843179528_1076223810_n

Wystrój knajpy był jednak doskonały! Drewno, żelazne okucia, mini-tasaki, oryginalne żarówki – miód! :) Jako ciekawostkę dodam, że przed zaserwowanym posiłkiem gościom podaje się dodatkowo kupek ciepłego popcornu :)

zdjęcie 3

 

Za całokształt wspólnie z mężczyzną przyznajemy 8/10.

9. Meat Market

Trzecia i ostatnia już burgerownia zaliczona w Londynie. Jak wypada na tle Patty&Bun i Honest Burger? Smak burgera przyrównałabym do tego z Honest – był bardzo dobry, ale nie tak dobry jak w Patty&Bun. Frytki były kiepskie – zwykłe. Mężczyzna do kompletu zamówił sobie jeszcze coś takiego jak “cheese steak” czyli hot-dogową bułkę wypełnioną mięsem, serem i papryką. W smaku raczej przeciętne. Jest jednak jedna rzecz, która smakowała nam baaaaaardzo – Monkey Fingers czyli kawałki kurczaka w cieście serwowane z dipem z sera pleśniowego. Dałabym sobie głowę uciąć, że wyczuwałam w cieście nutę banana. Kurczak był delikatny i soczysty. Mniam!

10598330_735612843165966_1613768097_n

Niedoskonałości jedzenia nadrabiał wystrój – bardzo oryginalna i ciekawa knajpa :) Pełna neonów. Człowiekowi ciężko było oderwać się od czytania napisów na nich. Aż miałam ochotę przejść się wzdłuż stolików i przeczytać wszystkie, ale trochę nie wypadało ;)

10475132_344667222354480_1605466679_n

Ostatecznie Meat Market zasłużył moim zdaniem na ocenę 8/10 :)

10. Camden Lock Market

Na zakończenie naszego wyjazdu postanowiliśmy zajrzeć na jeszcze jeden market. Tym razem był to Camden Lock. Czym różni się od opisywanych przeze mnie dwóch poprzednich? Klimatem! O ile różnorodność jedzenia jest podobna, o tyle okoliczności, w jakich można je zjadać są dużo przyjemniejsze. Wzdłuż straganów ciągną się stoły przy których za siedziska robią… skutery. A właściwie ich tylne koła wraz z siedziskiem. Jeśli zabraknie wam miejsc przy stolikach, zawsze można przejść przez barierkę i usiąść na brzegu przystani (?) i pomachać nogami nad wodą. Ludzi jest niestety równie dużo co na Sunday UpMarket, ale przynajmniej nie przeszkadzają podczas jedzenia :)

Tym razem trafiliśmy smacznie – trochę tajskich nudli i smażonego kurczaka, a potem włoskie calzone z szynką. Mniam! Niestety zapomniałam zrobić zdjęcia jedzenia, więc wklejam Wam zdjęcie lwa-derpa, który wita ludzi wchodzących pomiędzy stoiska :D

10576125_704645216295797_1997474390_n

Camden Lock dostaje ode mnie 9/10.

Gdybyście zapytali mnie do których z tych miejsc na pewno wrócę, odpowiedź będzie dla mnie bardzo prosta: Patty & Bun oraz wszystkie trzy markety :)

Jednak obiady to nie wszystko, co przyszło nam w Londynie jeść. Trafiłam na kilka perełek, o których warto wspomnieć.

Po pierwsze – pizza zamawiana z Dominos. Sieciówka jakich wiele, ale pizza bardzo smaczna. Cena to około 15 funtów za dużą (10 kawałków). Dobre wyjście awaryjne.

Po drugie – czekolada/batonik Cadbury “Marvellous Creation” Jelly Popping Candy. To jest idealny słodycz dla mojego mężczyzny (i każdego dziecka) – ma w sobie czekoladę, jelly beansy, strzelające cukierki i m&m’sy :D Czego więcej chcieć? :D

Po trzecie – smakowe rodzynki. Spróbowaliśmy jednych – tych o smaku coli. Od razu żałuję jednak, że nie pokusiłam się o spróbowanie pozostałych. Nie jestem fanką rodzynek, ale w takiej formie mogłabym je zajadać – to na pewno zdrowsza przekąska niż cukierki :)

10523539_345752365587520_1383869449_n-2

Po czwarte – jogurty i desery Tesco Finest. Tak właściwie są to jogurty z dodatkiem bitej śmietany. Są bardzo, bardzo kremowe, a przy tym niezwykle intensywne w smaku. Przepyszne!

Po piąte – cydry Kopparberg. Ja wiem, wiem, teraz jest jedno wielkie wspieranie polskich producentów i tak dalej i tak dalej, ale te cydry smakowały mi jak żadne inne, nawet te polskie! Cydr z limonką i kwiatem bzu lub ten o smaku gruszki wymiatały! Aż szkoda, że nie miałam okazji wypróbować wszystkich, bo w ofercie jest ich aż pięć. Myślicie, że da się je kupić gdzieś w Polsce? :)

 

Uff. To by było na tyle moich kulinarnych doznać na wyspach :) Mam nadzieję, że uda Wam się kiedyś skorzystać z moich rekomendacji i podzielicie się ze mną swoimi wrażeniami. A tymczasem ja już zaczynam planować przyszłoroczne wakacje! Tym razem może Włochy…? Albo Grecja…? A może macie inne pomysły? ;)

  • barbara

    cos nie tak z linkiem z cydrami :)

    • barbara

      ech gapa, zapomniałam napisać, że smacznie napisane ;D

    • gruszka

      A co dokładnie nie tak? Bo u mnie wszystko działa dobrze :)

  • grumkolandia.pl

    Fajne zestawienie. Z którejś z podpowiedzi z pewnością skorzystamy;-)

  • grumkolandia.pl

    Tym razem udało nam się odwiedzić tylko Borough Market, ale następnym razem mamy nadzieję, że wstąpimy do Patty and Bun;-) Jak masz ochotę to zapraszam na naszą krótką relację z Borough Market: http://grumkolandia.pl/na_miescie/017_borough_market/017_borough_market.htm

  • Mieszkam w Londynie od ponad 2 lat i nie byłam i nie jadłam żadnego burgera z polecanych przez Ciebie miejsc. Takie uroki wielkich miast! Nadrobię, szczególnie miejsce polecena 11/10.