wyjadaczki na tropie – Morocco Restaurant
Dawno nie było żadnego wpisu z serii wyjadaczek, prawda? Pora nadrobić trochę zaległości. Zwłaszcza, że w mieście otworzyło się kilka nowych lokali! Jednym z nich jest zupełna świeżynka – Morocco Restaurant – otwarta zaledwie trzy tygodnie temu. Wybrałyśmy się tam z Dorotą z Kuchennych Szaleństw w nadziei na iście marokańską ucztę, bo w końcu taka nazwa zobowiązuje!
Pierwsza fala niepewności przyszła już po przekroczeniu progu niebieskich drzwi, gdyż w pierwszej chwili nie odczułam zapowiadanego marokańskiego klimatu – wnętrze lokalu nie do końca zgadzało się z moją wizją Maroko.
Ale, ale! Przecież na Facebooku widziałyśmy wyraźnie – gdzieś tu muszą być niskie stoliki, marokańskie pufy, kolorowe dywany i ściany pomalowane na niebiesko! (Tu należy sobie zadać pytanie – a co, jak klient nie widział wcześniej na Facebooku?) A i owszem – pani kelnerka skierowała nas ku piwnicy, a tam czekał na nas zupełnie inny świat! Maroko!
No dobra, może nie takie w 100%, bo zabrakło dbałości o detale – ze ścian trochę straszyły białe kaloryfery, a obok drewnianych stolików znalazło się kilka takich ze sklejki wprost z IKEA. No ale nie czepiając się – klimat i tak był milion razy lepszy niż ten piętro wyżej! Jeśli o wystroju mowa to najbardziej zauroczyły mnie przyprawniki w postaci małych tadżinów i kolorowe pufy wypychane sianem.
Ale to, co na prawdę podbiło moje serce, to że przy wejściu do piwnicy zostałyśmy poproszone o… zdjęcie butów! :) Pamiętajcie więc, że jeśli wybieracie się do Morocco, warto mieć na stopach ładne skarpetki ;) Moje ładne nie były, ale chociaż nie dziurawe ;)
Pora zamawiać (i ocenić menu). W menu znalazły się cztery wersje tadżinu, mrouzia – odświętne danie kuchni marokańskiej oraz berber whiskey czyli tradycyjna, słodka miętowa herbata (szkoda tylko, że w menu nie ma tego wyjaśnienia). Jeśli już o napojach mowa, to jakkolwiek rozumiem obecność wina, piwa i słodkich napojów gazowanych o tyle uważam, że już np. drinki mogłyby być bardziej orientalne niż mohito, tequila sunrise czy long island… Jednym słowem – menu należałoby raz jeszcze, gruntownie przemyśleć, no bo albo Morocco, albo nie. Na razie jest takie ni przypiął, ni przyłatał.
Ja z moim zamówieniem trafiłam mimo wszystko nie najgorzej, ale Dorota nie miała tyle szczęścia. Jej relację znajdziecie na blogu Kuchenne Szaleństwa. W moje ręce natomiast wpadł tadżin wołowy i paczuszki z ciasta filo z pomarańczą i migdałami. O tym pierwszym niewiele mogę powiedzieć, poza tym, że było ok. Tak po prostu ok, jak dobry gulasz, gotowany w domu. Nie wyczułam w nim niestety obiecywanych nut kiszonych cytryn ani szafranu, ani też duszy Maroko. Plusem było to, że gulasz podany był w prawdziwym tadżinie, ale nie dane nam było długo nacieszyć nim oczu, bo pani kelnerka tadżinowe czapeczki od razu zabiera i na stole pozostaje sam talerz. Cena? 28 zł – sama w sobie byłaby przyzwoita (gdybym dostała to czego oczekiwałam), ale porcja okazała się dość mała, a w rzeczywistości było to kilka kawałków wołowiny z warzywami, więc w tych okolicznościach cena była mocno zawyżona.
Deser był za to spory – 3 solidne sakiewki z ciasta filo, wypełnione marcepanem i filetowaną pomarańczą, smażone w głębokim oleju i podawane z miodem i migdałami. Całkiem smaczny i bardzo bardzo sycący. Cena 14 zł za porcję jest jak najbardziej adekwatna. Niestety znów nie poczułam się przeniesiona duchem do orientalnych stron świata… :(
Do jedzenia zamówiłyśmy wino, które zostało podane w bardzo niepraktycznej karafce – musiałyśmy się nieźle gimnastykować przy stole, żeby sobie je przelać do kieliszków. Na plus zasłużyły jednak piękne talerze i miseczki, w jakich serwowane było jedzenie.
Gdybym na koniec mogła w kilku punktach udzielić paru rad właścicielom, sprawa była by prosta: dajcie więcej Maroko w Morocco! Górę restauracji przeróbcie w takim samym stylu jak piwnicę, przemyślcie gruntownie menu, nie szczędźcie orientalnych przypraw i zadbajcie o detale – wtedy z przyjemnością będą do Was wracać!
Restauracji na pewno nie przekreślam – być może wrócę tam za kilka miesięcy zobaczyć czy coś się zmieniło i poprawiło. A mam nadzieję, że tak będzie, bo inaczej obawiam się, że Morocco szybko zniknie z gastronomicznej mapy Poznania. A szkoda, bo marzyłam o tym, żeby mieć pod nosem odrobinę orientalnego świata :)
Podsumowując (w skali 1-10):
Jedzenie – 6
Wystrój – piwnica: 8, parter: 4
Obsługa – 9
Jakość do ceny – 6
Ogólne wrażenie – 6
-
Piotr
-
n.
-
-
n.
-
nnn….
-
Maria Banach
-
n.
-
-
-
ona
-
Maria Banach
-
-
syl
-
Maria Banach
-
wit
-