tosty z malinowym kawiorem i “Innowacje”
Prawdę mówiąc nie za bardzo wiem, jak się do recenzji gry “Innowacje” zabrać. Otrzymaliśmy ją ze sklepu Rebel.pl i po jednej jedynej rozgrywce jaką rozegraliśmy, mamy na tyle mieszane uczucia, że nie jesteśmy pewni czy nam się podoba czy nie, a w związku z tym jakoś opornie zabieramy się do drugiej partii. Ale nim zwiedzie Was ten mało optymistyczny wstęp, koniecznie przeczytajcie ciąg dalszy!
Nim przejdę do kwestii samej rozgrywki, dwa zdania na temat wydania. Innowacje mieszczą się w niewielkim pudełku zbliżonym wymiarami do pudełka od ryżu, a środek kryje karty (o objętości podobnej do dwóch talii klasycznych kart do gry) oraz cztery karty z podpowiedziami. Tak więc zdecydowanie jest to gra “przenośna” i podręczna. Niemniej jednak, by wygodnie w nią grać, przyda się spory stół.
Wizualnie gra jest ok, ale właściwie tylko ok. Zdecydowanie graficznie mogłaby być dużo ładniejsza :) Nie będę się jednak czepiać estetyki, bo jak mówią “nie to ładne, co ładne, ale to, co się komu podoba”. Czepię się jednak czytelności. A to właśnie ona w dużej mierze zaważyła na tym, że jak dotąd nie skusiliśmy się na kolejną rozgrywkę.
Celem graczy jest rozwijanie się. Kolejno zbiera się kary przynależące do 10 epok i zdobywa punkty wpływu, które ostatecznie decydują o wygranej. Drogą do zdobywania punktów jest zagrywanie “dogmatów”, które są po prostu konkretnymi akcjami, które zagrywa się w swojej turze i są one wypisane na kartach. No i tutaj zaczyna się główny problem “Innowacji”. Graliśmy we dwoje, a i tak nie byliśmy w stanie jednocześnie ogarnąć kart swoich, a tym bardziej przeciwnika. Wpłynęła na to właśnie czytelność: na kartach jest (za) dużo tekstu i często w skomplikowanej formie (trzeba było dogadywać się, co to właściwie oznacza). Wiele rzeczy dałoby się w prosty sposób zastąpić umownymi symbolami i na pewno byłoby dużo łatwiej.
Niemniej jednak sama idea oraz mechanika gry bardzo się nam podobała, dlatego mimo wszystko kolejną rozgrywkę planujemy, ot może jednak się do tej gry bardziej przekonamy? Temat fajny, fajnie ograny i właściwie jedyne co możemy jej zarzucić, to że wymaga zbyt dużej podzielności uwagi i skupienia (i to już przy grze we dwoje, a co dopiero gdy przy stole siedzi cała czwórka graczy). Zdecydowanie jest to gra dla osób starszych,(choć według producenta od 12 lat, ale musiałyby to być mocno rozgarnięte 12-latki :)) i doświadczonych jeśli o planszówki chodzi. Nowicjuszom raczej nie polecam. Jeśli jednak lubicie gry, w których jest sporo kombinowania i nie drażni Was gdy przeciwnik zbyt długo myśli nad swoim ruchem – może Wam się spodobać :)
Gdyby jednak nudziło Was oczekiwanie na ruch przeciwnika, możecie w międzyczasie coś przegryźć :) Wiem, że kuchnia molekularna modna była w zeszłym sezonie, ale w mojej kuchni wciąż jest to nowość. Dlatego przy okazji “innowacyjnej” przekąski postanowiłam zrobić malinowy kawior. Wylądował on na tostach z kozim serem. Jeśli Wasi znajomi nie mają do czynienia zbyt często z kulinarnymi nowościami, z pewnością będą zachwyceni taką formą podania. A zrobienie takiego kawioru to prościzna! I w dodatku wcale nie musi być malinowy – możecie zrobić go z dowolnego płynu nadającego się do spożycia, nawet alkoholu! :)
Składniki: (na 8 tostów)
- 8 kromek bagietki lub pokrojonej na kromki bułki (u mnie pełnoziarnista)
- 100 ml syropu malinowego
- 50 ml wody mineralnej
- 1 łyżeczka agaru
- 70 g koziego twarożku
Dodatkowo potrzebne będą:
- 1 szklanka oleju
- 1 duża strzykawka
- sitko
Olej chłodzimy w zamrażalniku przez kilka godzin. Syrop łączymy z wodą i agarem i zagotowujemy. Następnie zdejmujemy syrop z ognia, lekko chłodzimy (tylko tyle, by nie parzył) i napełniamy nim strzykawkę. Olej przelewamy do miseczki. Ze strzykawki wyciskamy powoli kropelki płynu, prosto do oleju. W ten sposób stworzy się nam piękny "kawior".*
Gotowy kawior odsączamy na sitku z nadmiaru oleju.
W międzyczasie kromki bagietki wkładamy do piekarnika rozgrzanego do 200 stopni i lekko tostujemy. Podpieczone grzanki smarujemy kozim serkiem, a na wierzchu układamy malinowy kawior.
Udanej zabawy w kuchennego chemika życzy gruszka z fartuszka! :)
*Jeśli o wyciskanie płynu ze strzykawki chodzi, polecam popróbować różne metody. Ja miałam dużą strzykawkę, dlatego zamiast wyciskać, wystarczało, że nią potrząsałam i kropelki same spadały prosto do oleju. Jeśli macie mocno zimny olej możecie też spróbować wycisnąć szybko większą ilość płynu, trzymając strzykawkę tuż przy powierzchni oleju. Tę metodę stosowaliśmy na warsztatach, na których się tego uczyłam, ale tym razem w domu mi nie wyszło - powstał jeden duży glutek :)