the label project czyli nie oceniaj wina po etykiecie
Kiedy kilka tygodni temu otrzymałam maila z zaproszeniem na tajemnicze wydarzenie pod hasłem The Label Project, byłam dość sceptyczna. Trudno się dziwić – nie wiedziałam kto mnie zaprasza, z jakiego powodu i w dodatku obiecywali złote góry w postaci wycieczki do Australii. Kręciłam nosem, zastanawiałam się, ale ostatecznie uznałam, że raz kozie śmierć i wysłałam odpowiedź z prośbą o dalsze wytyczne.
Dalej było już tylko lepiej :) Najpierw do moich drzwi zapukał listonosz przynosząc mi przesyłkę – książkę, która miała skłonić do refleksji czy warto kierować się okładką, a w przypadku win etykietą oraz list, który ciut lepiej informował o całej akcji: miałam przyjechać do Warszawy, spróbować kilku win, a na końcu zgadnąć z jakiego regionu i szczepu winogron pochodzą. Dobre sobie! Ja i wina?! Dla mnie wina dzielą się według dwóch kryteriów: pierwsze to kolor (i tu wyróżniam trzy: białe, czerwone i różowe), a drugie to smak – dobre, albo nie dobre. No ale… wino za darmo, nie? ;)
Pojechałam. Zawsze to okazja by kogoś nowego poznać i spędzić miło czas. O Australii, która miała być nagrodą za poprawne odpowiedzi nawet nie marzyłam.
Gdy dojechałam na miejsce przywitała nas organizatorka wydarzenia (do końca spotkania niezwykle tajemnicza :)) oraz “zawodowy pijak” jak sam o sobie powiedział – sommelier Tomasz Kolecki-Majewicz. Rozdali nam tabelki do robienia notatek oraz komplet gadżetów, które miały stanowić podpowiedzi: trzy flakoniki zapachów, czekoladowy telegram oraz zdjęcia australijskich krajobrazów. Komplet uzupełniały karty z podpowiedziami, które z pewnością znawcom wina zdradziły wszystko, lecz dla mnie równie dobrze mogły być napisane po chińsku :)
Gdy Pan Tomasz skończył opowiadać nam o winach, kieliszki się napełniły. Tu muszę wtrącić, że od Pana Tomasza dowiedziałam się naprawdę dużo. Może i były to podstawowe wiadomości na temat wina, ale jestem szczęśliwa, że w końcu ktoś mi, jak krowie na rowie, wyłożył te podstawy :) Jak dziecko cieszyłam się notując kolejne ciekawostki, jak to, że np. białe wino z wiekiem ciemnieje, a czerwone traci połysk i że zapach “korkowy” przypomina worek gnijących ziemniaków ;) W każdym razie, gdy kieliszki były już pełne, zapadła cisza i wszyscy zabrali się do robienia notatek. Nie, żeby moje notatki mi coś dały. Jak się człowiek na winach nie zna to i ciężko merytorycznie o nich pisać. Zwłaszcza, że podniebienie też póki co jakieś takie nieczułe na winne smaki mam i ani tych czekoladowych nut, ani tego aromatu cytrusowego, ani nawet orzechowego posmaku nie czułam ;)
Degustacja, degustacją, ale człowiek jeść musi, więc na zakończenie zabrali nas na kolacją. A tam… o! Na tym to już się znałam! Było pysznie! :) I do tego bardzo sympatycznie, bo wieczór upływał nam na pogaduszkach. Całość oczywiście umilały nam “samonapełniające” się kieliszki – wino w dalszym ciągu lane było z tajemniczych butelek bez etykiet :)
Na udzielenie odpowiedzi mieliśmy tydzień. Każdy z pewnością odpowiedzi szukał własnymi ścieżkami, ale dla mnie wujek Google był największą podpowiedzią ;) No ale udzielenie odpowiedzi poprawnych to jedno (z tymi poszło dość łatwo, bo podpowiedzi okazały się być jednak baaaardzo pomocne), a kreatywnych to drugie – i to te kreatywne właśnie miały być paszportem do Australii. Tu obudziła się we mnie chęć walki i wizja Australii przestała być tak odległa jak mi się na początku wydawało. Z każdym kolejnym dniem oczekiwania moja chęć wygranej rosła i z niecierpliwością czekałam na wyniki. Postanowiono nam jednak umilić czas oczekiwania i w międzyczasie ujawnić kto był sprawcą całego zamieszania – kurier zapukał do mych drzwi przynosząc mi piękną drewnianą skrzynkę, zawierającą trzy wina, które testowaliśmy, opatrzonych etykietą marki Jacob’s Creek. I choć jak pisałam, znawcą win nie jestem, to po tę akurat markę sięgam chętnie, bo nigdy mnie nie zawiodła :)
Wyniki ogłoszono 3 października o godzinie 9 australijskiego czasu. Czyli o naszej 1 w nocy. Siedziałam z laptopem w łóżku odświeżając stronę kilka razy, nim wyniki się pojawiły, co pokazuje ile emocji wiązało się z tym wydarzeniem. Niestety – tym razem się nie udało. Wycieczkę do Australii wygrała Karolina z bloga Do Trzech Dych, która z pewnością zna się na winach sto razy lepiej niż ja :) Gratuluję i przeokrutnie zazdroszczę jednocześnie!
Mimo to bawiłam się wybornie i mam nadzieję, że wezmę jeszcze kiedyś w podobnej akcji :) A kto wie, może kiedyś sobie sama uzbieram na wycieczkę po australijskich winnicach ;) Bo ten filmik, przekonuje, że warto tam zajrzeć:
Pingback: Alternative for viagra()
Pingback: Viagra pfizer()
Pingback: Order viagra us()
Pingback: Viagra overnight delivery()
Pingback: Buy cheap viagra()