pstrąg na maśle

Pamiętam swoje przerażenie, gdy pierwszy raz jadłam pstrąga. U mnie w domu nie podawało się tej ryby, ale wszystkie inne pałaszowałam aż mi się uszy trzęsły. Jak mówiono mi, że na obiad jest ryba, nie dociekałam czy chodzi o dorsza, mintaja czy cokolwiek innego. Bo w końcu ryba to ryba. No chyba, że to śledź. Dlatego jak tata zabrał mnie (wciąż jako dziecko) do pewnej knajpki w górach, z menu wybrałam pierwszą rybę na jaką trafiłam. Pstrąg z frytkami brzmiał dla mnie tak atrakcyjnie, że nie dopytywałam o co tacie chodzi gdy pytał się mi czy poradzę sobie z ośćmi. No i stało się. Przynieśli mi pstrąga – w całości (a jakże!) łypiącego na mnie złowieszczo okiem (a jakże!). I choć w pierwszym momencie mnie zamurowało, to po chwili zapach rybki zrobił swoje i całe przerażenie minęło. Po kilku małych podpowiedziach wiedziałam już jak rozprawić się z rybką i po chwili na talerzu leżała już sama głowa i ości :) I tak jak do dziś pstrąga uwielbiam, tak też do dziś nieco odpychają mnie rybie głowy (zupę rybną podawaną co roku na święta przestałam jeść dopiero gdy dowiedziałam się, że gotowana jest na głowach karpi), dlatego preferuję całkowite ich odcinanie przed wrzucaniem pstrąga na patelnię.

O pstrągu mam też inną historię: Gdy kiedyś zachciało mi się pstrąga, zakupiłam na stoisku w dużej sieci handlowej cztery sztuki i uradowana wróciłam do domu. Moje zdziwienie było ogromne, gdy okazało się, że ryby nie są wypatroszone, a ja z patroszeniem do tej pory nie miałam nigdy żadnej styczności. Ale, co to dla mnie! Co, ja nie wypatroszę ryby? Pffff…. No i wzięłam się do dzieła. Wrzuciłam rybki do zlewu, wyciągnęłam z szuflady najostrzejszy nóż jaki posiadałam, złapałam pierwszego z brzegu biedaka, przyłożyłam mu ostrze do gardła i… w tym momencie ryba rozdziabiła gębę, wybałuszyła oczy, a ja w panice wypuściłam ją z ręki. I choć wiem, że był to bezwarunkowy odruch spowodowany prawdopodobnie podrażnieniem jakiegoś nerwu, nie mogłam się przemóc, by podejść do zadania podobnie. Złapałam więc za telefon, zadzwoniłam do mojego mężczyzny i opowiadając mu całą historię, szczebiotliwym głosikiem zapytałam kiedy wróci do domu, by dokończyć zadanie za mnie.

Mój mężczyzna do dziś śmieje się z tej historii, jednak ja zupełnie nie rozumiem dlaczego, bowiem historia ma ciąg dalszy :)

Mój samiec alfa wrócił z pracy, wyśmiał mnie jak tylko mógł, napiął się, napuszył i dziarskim krokiem wparował do kuchni, by rozprawić się z czterema potworami leżącymi w zlewie. No i można by powiedzieć, że się rozprawił. Szkoda tylko, że robił to z takim zapałem, że pstrągom powyłaziły na wierzch wszystkie ości, mięso się porozpadało, a w środku pozostały spore resztki wnętrzności. Robotę zakończył więc słowami “te ryby są jakieś dziwne” i wyszedł z kuchni :)

Teraz już jestem mądrzejsza i pstrąga zawsze kupuję patroszonego. O! ;)


pstrąg na maśle
Składniki:

– pstrągi: umyte, wypatroszone (opcjonalnie także pozbawione głów)

– masło

– natka pietruszki

– sól

– pieprz

– sok z cytryny

– mąka

Pstrągi osuszamy. Do każdej ryby wkładamy po gałązce natki pietruszki. Wierzch pstrąga skrapiamy sokiem z cytryny, przyprawiamy solą i pieprzem i wkładamy do lodówki na godzinkę. Przed smażeniem obtaczamy pstrąga w mące. Na patelni roztapiamy masło i smażymy rybę na małym ogniu z obu stron, aż skórka się zrumieni.

Ja podałam pstrąga z pieczonymi ziemniaczkami: ziemniaki skropiłam olejem z czosnkiem, bazylią i suszonymi pomidorami i razem z pokrojoną na ćwiartki cebulką piekłam przez około 30 minut w 200 stopniach, mieszając od czasu do czasu.

Smacznego życzy gruszka z fartuszka! :)

  • Ola

    Oj coś czuję, że zaraz pobiegnę po pstrąga :) Dzięki, pomysł na obiad znaleziony!