poutine – kanadyjska specjalność

Gdy w zeszłym roku wybierałam się do Kanady, jechałam tam z dużą nadzieją, że zgłębię nieco tajemnic kanadyjskiej kuchni. Rozczarowałam się przeogromnie, gdy na moje pytania o tradycyjne dania większość kanadyjczyków odpowiadała mi, że nie mają nic takiego. Ba, raz nawet usłyszałam, że tradycyjnym kanadyjskim daniem jest… sushi (sic!). Dopiero po długich poszukiwaniach kanadyjskich smakołyków, ktoś rzucił mi pierwszy trop – poutine. Oczywiście nie miałam wtedy pojęcia co to takiego, więc zostało mi wyjaśnione, że to “tłuste frytki, z tłustym sosem, z tłustym serem”. Brzmi zachęcająco? Hmm… no zależy od punktu widzenia. Mimo to, postanowiłam wypróbować, a Sylwester miał być do tego niezłą okazją – spędzaliśmy go w młodym towarzystwie (któremu nie straszny ból wątroby), a przed nami długa i oczywiście nie bezalkoholowa noc, więc miało się przydać coś tłustego.

Kuzyn zaprowadził nas do lokalnej “restauracji” serwującej owe poutine. Wybór w menu był ogromny, ale przeraziło mnie nieco to, że do tłustej bazy dodawane są równie tłuste dodatki: boczek, smażone pieczarki, smażone mięso, karmelizowana cebula, śmietana itd. itp. No to wio. Zamówiłam. Pora na małą weryfikację tego co dostałam: duże pudełko wypełnione dobrze wysmażonymi frytkami, zalanymi sosem pieczeniowym z dodatkiem kawałków sera. Z tym serem to był największy problem, bo występuje on pod nazwą “Québec Cheese Curds” – coś, czego absolutnie nie da się dostać w Polsce. Czytałam nieco różnych propozycji zamienników, znalazły się wśród nich: cheddar, gouda lub mozzarella. Jak widać rozbieżność serowa jest ogromna. Ja zdecydowałam się na ten pierwszy, ponieważ pamiętam, że ser w poutine który dostałam w Kanadzie był mu chyba najbliższy.

Fakt nr 1: porcja, którą dostałam w restauracji była tak duża, że jadłam ją na trzy podejścia: pierwsze było 31 grudnia w porze lunchu, ostatnie 1 stycznia w porze śniadaniowej.

Fakt nr 2: odgrzewane poutine nie smakuje tak dobrze. Prawdę mówiąc nie smakuje wcale, więc jedzcie, póki świeże.

Fakt nr 3: może i tłuste, ale… pyszne! :)

Poniżej podaję Wam przepis na wersję podstawową, klasyczną. Nie krępujcie się jednak, jeśli chcecie dodać do niej jakieś ulubione dodatki. Jeśli szukacie inspiracji, zapraszam na stronę Smoke’s Poutinerie, gdzie jadłam poutine po raz pierwszy.


poutine

Składniki (na ok 2 porcje):

- 400 g ziemniaków na frytki
- 100 g sera Cheddar
- 200 ml sosu pieczeniowego (ja użyłam sosu Winiary, ale możecie wykorzystać sos domowej roboty)
- olej do frytek
- sól

We frytkownicy lub na patelni rozgrzewamy olej i smażymy obrane ziemniaki, pokrojone na dość grube frytki. Ważne! Frytki muszą być dobrze wysmażone, najlepiej lekko chrupiące. Gorące frytki, odsączone z nadmiaru oleju przekładamy do miseczki, solimy, posypujemy serem pokrojonym w kostkę i polewamy gorącym (bardzo gorącym!) sosem pieczeniowym. Dzięki temu, ser na frytkach się roztopi. Jemy, póki ciepłe.

Udanej kulinarnej podróży przez Kanadę, życzy gruszka z fartuszka! :)

  • WYGLĄDA BARDZO SMACZNIE:)

  • To mi pasuje! Wyglądają smakowicie :)

  • Anna

    Jakiś czas temu w moim mieście był lokal który prowadził kanadyjczyk. W menu było właśnie poutine tylko nazwane frytki z serem i sosem pieczeniowym ;) Byliśmy z facetem pod ogromnym wrażeniem takiego połączenia. PYSZNE! I jakie syte! :D Szkoda ze lokal już nie istnieje :(

  • ostatnio jadłam je w Krakowie przy Gołębiej, w Antler Poutine&Burger. Najserdeczniej polecam, same frytki zaskoczyły mnie i zachęciły (chociaż rzeczywiście mocno sycące-zjedliśmy jedną porcję na pół). A ich burgery, to dopiero coś! ogromne, pyszne, i obsługa przemiła że hej :)