OFDS – działo się!

Kiedy Marta zwana Rybką ;) przekazała informację, że można wygrać VIP wejściówki na Ogólnopolski Festiwal Dobrego Smaku, nie podchodziłam do tego zbyt emocjonalnie. W konkursie wzięłam udział, ale troszkę z myślą “i tak nie wygram”, a generalnie po przejrzeniu programu OFDS, z lekkim przeświadczeniem, że “to nie dla mnie”. Nie mogłam mylić się bardziej! Nie tylko wygrałam, ale też bawiłam się doskonale i jeśli ktoś mnie zapyta o OFDS w przyszłym roku odpowiedź będzie tylko jedna – idę! :D

VIP wejściówka obejmowała dwa podwójne zaproszenia, jedno pojedyncze oraz nocleg w hotelu. Nocleg oddałam, bo sama jestem z Poznania i z tego co mi wiadomo, skorzystała z niego Dusia – mam nadzieję, że jej się podobało! :) A podwójne zaproszenia? Chciałam zabrać ze sobą kogoś, kto doceni całą kulinarną otoczkę wydarzenia, dlatego zorganizowałam na Facebooku mini-mini konkursik, w którym wygrała Karmelitka (na zdjęciu poniżej :)).



Przygodę z OFDS zaczęłyśmy z Karmelitką już w czwartek. W restauracji Trattoria Castellana odbył się wieczór pod znakiem Hiszpanii – hiszpańskie wina i oliwy. Warsztaty zaczęły się od prezentacji na temat hiszpańskich oliw. Podobało mi się, bo spotkanie nie miało wydźwięku “oh, oliwa jest taaaaaka wspaniała!” – wielu z Was pewnie wie, że jestem zagorzałą zwolenniczką oleju rzepakowego i mam swoje przekonania (poparte badaniami) na temat zdrowotności olejów. Ale spotkała mnie miła niespodzianka – o oliwie dowiedzieliśmy się wiele z technicznego punktu widzenia (czyli jak jest wytwarzana, czym się różnią poszczególne rodzaje itp.) oraz jak ją smakować (wiedzieliście, że między kolejnymi próbami, należy przegryźć jabłko? :))



Druga część wieczoru podobała mi się jeszcze bardziej, bowiem dotyczyła hiszpańskich win :) Wypróbowaliśmy 4 rodzaje: dwa czerwone, dwa białe. Tę część wieczoru prowadziło dwóch znawców tematu: Hiszpanie, którzy założyli w Polsce sklep Brindis.pl. Poniżej ja, Karmelitka i Carlos :)



Między winami, na nasze stoły serwowane były przystawki z koziego sera. Moim absolutnym faworytem była “kozia chałwa” – ser z mleka koziego, który smakował jak orzechowy twarożek, a nie było w nim ani grama orzechów :) Serwowany na plasterkach jabłka nie tylko pięknie się prezentował, ale też doskonale smakował :)



W piątek czekała mnie kolacja z dań jednogarnkowych w Kuchni Dragona. Nim jednak dotarłam pod wskazany adres zahaczyłam o Stary Rynek, gdzie było serce imprezy – festiwalowe targowisko. Stary Rynek tętnił smakami i aromatami i nie miałam pojęcia gdzie patrzeć, czego próbować i co fotografować :) Poniżej więc mini fotorelacja, bez zagłębiania się w szczegóły. Zakupy zrobiłam jednak dopiero w niedzielę – piróg biłgorajski, blok miodowy, kilogram krówek i kołacz musiały poczekać ;)


Gdy dotarłam do Dragona byłam pierwszym gościem, więc załapałam się na dobre miejsce, tuż przy stanowisku Szefa Kuchni :) Przywitano nas przystawką – blinami z… kawiorem. Oj, jak ja się zarzekałam, że nigdy nie spróbuję kawioru! Ale “jeśli wpadłeś między wrony…” – spróbowałam. Dalej twierdzę, że to nie mój smak ;) Ale bliny były super :)



Potem przyszedł czas kolejnej próby. Okazało się, że pierwszym daniem będzie… oj, oj… kaszanka. To kolejne danie, co do którego pewna byłam, że nigdy nie tknę. Ba! Jeszcze kilka dni temu dałabym sobie za to przekonanie rękę uciąć. Teraz chodziłabym bez ręki. Kaszanka okazała się być nie-taka-zła jak myślałam, ale psychika robi swoje i niestety, nie byłam w stanie przekonać się do zjedzenia całej porcji. Ze smakiem zjadłam jednak sos jabłkowy, z którym kaszanka była zaserwowana :) No bo sami przyznacie, podane było pięknie!



Potem było już dużo, dużo lepiej! :) Zjadłam (nie kłamię!) najlepsze wieprzowe polędwiczki w życiu! Przyrządzane były z miodem pitnym i serwowane na czymś pomiędzy plackiem ziemniaczanym a dużą frytką. Nie tylko pięknie się prezentowało, ale też niesamowicie smakowało! Oj, żałowałam, że porcja byłą taka mała :)



Już samo przyrządzanie potrawy podgrzewało atmosferę :) Płomienie buchały i robiły niezłe widowisko :) W domu nie odważę się nigdy nic podpalić ;)



Wieczór zwieńczył deser z bezy i rabarbaru. Rabarbar ponoć był tylko podpieczony, ale ja wietrzę tu jakiś podstęp – ten smak musiał wymagać jakichś bardziej skomplikowanych zabiegów! ;) Było przepysznie!



Wieczór spędzony w Dragonie zapamiętam na długo, ale to nie był jeszcze koniec atrakcji. Następnego dnia spotkałam się znowu z Karmelitką na warsztatach dotyczących Świni Złotnickiej w restauracji Toga. Na miejscu spotkałyśmy także Tosię z bloga Burczy Mi w Brzuchu oraz Martę dzięki której wygrałam wejściówkę :) A same warsztaty? Cóż, im poświęcę najmniej czasu bowiem moje zadowolenie także było najmniejsze. Stanowiska dla osób gotujących były nie najlepiej przygotowane – za niskie stoły przyprawiły mnie o ból kręgosłupa. Podział obowiązków był nieciekawy – przypadło mi w udziale krojenie marchewki dla 30 osób. Mało to było warsztatowe. A same potrawy? Niestety też rozczarowywały… O samej Świni niewiele powiem, bo znawcą wieprzowiny niestety nie jestem.

W niedzielę, jak już pisałam wcześniej, wróciłam na Stary Rynek, by spróbować to, czego nie poprzednio nie udało mi się spróbować :) Podczas zaledwie 4 dni Festiwalu spróbowałam tyle nowych smaków, że ze szczęścia mogłabym umrzeć :) Jedyne nad czym ubolewam to ceny – musiałabym wydać całą wypłatę, by móc kupić po kawałeczku wszystkiego na co miałabym ochotę. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że za jakość się płaci, a ta była na wszystkich stoiskach niewątpliwa, no ale jako “przeciętny zjadacz chleba i innych pyszności” musiałam bardzo się ograniczać. Na szczęście mój ukochany oscypek z żurawiną kosztował tylko 3 złote :D

Festiwalowi mówię ogromne TAK! Chcę częściej i więcej! :D I gorąco zachęcam wszystkich do udziału w Festiwalu w przyszłym roku. WARTO! :)