OFDS 2013 czyli Poznań ze smakiem!
Długo się zbierałam do tego, by napisać tę recenzję. Zafascynowana zeszłoroczną edycją Ogólnopolskiego Festiwalu Dobrego Smaku czekałam na kolejne OFDS z ogromną niecierpliwością. Gdy dowiedziałam się, że blogerzy mogą stać się patronami wydarzenia, nie czekałam ani chwili i się zgłosiłam. I tak oto mój blog został Blogiem Partnerskim. Miało się dziać! Miały być spotkania, warsztaty wydarzenia! My, wybrani blogerzy, mieliśmy mieć możliwość uczestniczenia w wielu wydarzeniach i eventach towarzyszących. W moim przypadku jednak niewiele z tego wyszło…
Przede wszystkim odwołane zostały warsztaty na których zależało mi najbardziej – live-cooking z Krysitanem Szopką i Pawłem Lorochem. Wiele z wydarzeń, które jako Partnerzy festiwalu mieliśmy mieć “gratis” odbywały się w piątek, w godzinach pracy – niestety nie należałam do szczęśliwców, który mieli ten dzień wolny i musiałam siedzieć w biurze. Krótko mówiąc, nie udało mi się z tego Partnerstwa za bardzo skorzystać.
Jest jednak kilka rzeczy, o których mogę Wam opowiedzieć :)
Zacznę od tego, że w tym roku nie byłam tylko biernym obserwatorem. Razem z Dorotą i Pawłem podbijaliśmy scenę, występując pod szyldem Bloger Chefa i Jana Niezbędnego. Gotowaliśmy na żywo, a biorąc pod uwagę tłumek pod sceną i szybkość znikania serwowanych przez nas potraw chyba wypadło całkiem nieźle :) Zdjęć niestety żadnych nie mam, ale jeśli ktoś z Was nimi dysponuje, to śmiało możecie mi je przesłać! :)
Drugi rok z rzędu miałam także okazję uczestniczyć w warsztatach prowadzonych przez Sebastiana Gołębiewskiego. Tym razem przygotowywaliśmy kurczaka na kilka sposobów.
Grupie, w której gotowałam przypadło zadanie ugotowania kurczaka w sosie czekoladowym, z bananowo-ananasową salsą, ale osobiście znacznie chętniej zajadałam się pasztetem z kurzych wątróbek z karmelizowanymi jabłkami. Oprócz tego na stołach zagościły także drobiowy satay, tajska zupa z kurczaka i caq au vine (tego ostatniego niestety nie zdążyliśmy spróbować, bo musiał się trochę dłużej pogotować).
Najwięcej czasu spędziłam jednak kręcąc się w te i wewte po Starym Rynku, gdzie działo się najwięcej – zapachy wspaniałego jedzenia dobiegały mnie z każdej strony, a ja chodziłam od stoiska do stoiska, próbowałam, wąchałam, oglądałam, kupowałam…
Wróciłam do domu z torbą wyładowaną oscypkami, ekologicznymi wędlinami, suszonym hibiskusem i pasztetem z soczewicy. Zjadłam mini-naleśniki, pieczone ziemniaki i wieprzowego szaszłyka. Popiłam wszystko Bombillą (gazowaną yerbą), lokalnym piwem i aquanetową lemoniadą. Namówiłam mamę do spróbowania miodowego bloku, a mężczyznę nakarmiłam podpłomykiem.
Było pysznie!!! Niestety także niezbyt tanio, no ale jakość zawsze ma swoją cenę – gdyby nie ona, wróciłabym do domu obładowana jeszcze bardziej :)
Jeśli chcecie zobaczyć więcej zdjęć z wydarzenia zapraszam do albumu. A za rok też tam będę! I tym razem nie pozwolę sobie na opuszczenie żadnej z atrakcji :)