o tym jak Gruszka dostała się do finału BlogerChefa
Cały, długi dzień zabierałam się do napisania tej relacji, bo nie miałam pojęcia od czego zacząć, o czym napisać, a co pominąć i w końcu jak to wszystko podsumować. Zacznę więc trochę od końca – WYGRAŁAM! :D
A skoro już wyrzuciłam to z siebie, mogę przejść do dalszej części relacji już spokojnie i bez emocji (na tyle, na ile to możliwe) :)
Zaczęło się od długiej podróży. Z Poznania do Ogrodzieńca, gdzie miał miejsce IV półfinał konkursu mieliśmy bowiem prawie 9 godzin jazdy. Dojechaliśmy więc do Hotelu Poziom 511 już dość wymęczeni, ale na szczęście – ciut wcześniej. Dzięki temu miałam okazję (niestety jedyną podczas całego pobytu :( ) zanurzyć się w hotelowym basenie i rozluźnić mięśnie. Przede mną miał być przecież jeszcze cały wieczór, pełen wrażeń!
Najpierw krótkie przedstawienie jurorów oraz sponsorów, losowanie drużyn i drobne przekąski. Potem warsztaty baristyczne, na których uczyliśmy się parzenia dobrej kawy, spieniania mleka i robienia ozdobnych wzorków – uff, kawa! Choć odrobinę podładowała mi baterie!
Następnym punktem w programie było przygotowanie prażonek – tradycyjnych kociołków wypchanych po brzegi ziemniakami, cebulą, mięsem i ewentualnie burakami i marchwią – a później pieczenie ich w ognisku. Razem z Kasią i Pawłem stworzyliśmy “Pyra Team” z Poznania i choć Kasia próbowała nas powstrzymywać, razem z Pawłem nie żałowaliśmy w kociołku smalcu i boczku :) Ognisko było zwieńczeniem dnia – uwielbiam grzać się przy ogniu, szczególnie, jeśli do tego mam: miłe towarzystwo, smaczne piwo i ziemniaki z popiołu :) Niestety leciałam już “na rezerwie” w związku z czym wieczór zakończyłam dość szybko. W końcu wielki dzień miał nadejść dopiero jutro! :)
Po przepysznym śniadaniu zebraliśmy się zwarci i gotowi do pracy. Zaczęło się od krótkiego testu wiedzy. Wstyd przyznać, ale nie wypadł najlepiej ;) Całe szczęście nie tylko ja miałam problemy z odpowiedzeniem na pytania ;)
Moja drużyna w składzie: Ja + Paweł + Bernadetta + Kinga gotowała jako trzecia, miałam więc okazję trochę się “rozruszać”. Najpierw walczyłam w drużynie Laury, później u boku Kingi, a na końcu przykładałam swoją rękę do dań Pawła. Niemal każdy lider zespołu zmagał się przede wszystkim z… czasem. Nagle godzina okazała się być znacznie krótsza niż zazwyczaj ;) Gdy przyszła moja kolej, tak bardzo skupiłam się na zadaniu, że musiałam troszkę przegonić Kasię z mikrofonem, która próbowała mnie dopytać co gotuję ;)
W końcu jednak udało mi się wysapać parę zdań dla publiki, a na jurorski stół, przy którym zasiadali: Mirek Drewniak, Marek Mocny oraz Damian Horwat trafiły: filet mignon w sosie karmelowo-rozmarynowym z grzybami leśnymi oraz retro deser z coca-colą i wiśniami. Stałam tam z duszą na ramieniu oczekując werdyktu, aż w końcu… smakowało! :D I choć wołowina była raczej medium-well-done niż medium-rare to i tak było dobrze! Jedynie w puree trafiła się jakaś grudka ;) To był moment, gdy całe ciśnienie ze mnie zeszło i na luzie już wróciłam do gotowania :)
W oczekiwaniu na wyniki mieliśmy okazję posłuchać someliera który odsłaniał przed nami wszystkie tajemnice wina. Niestety zmęczenie brało górę i pomimo szczerych chęci, niewiele udało mi się usłyszeć i zapamiętać.
Przyszedł w końcu ten długo oczekiwany moment – wyczytanie wyników. Poprzedziła mnie Ada Baran, której serdecznie gratuluję drugiego miejsca – uważam, że była godną rywalką (jak zresztą wszyscy blogerzy!) :) Gdy usłyszałam swoje nazwisko w kontekście zwycięzcy na moją twarz wpełzł (i już nie schodził) o taki uśmiech:
Cały dzień minął w niesamowicie przyjemnej atmosferze. Całej mojej gotującej drużynie GORĄCO DZIĘKUJĘ – bez Waszej pomocy nie byłoby tego sukcesu! :) Dziękuję także sponsorom imprezy nie tylko za upominki z którymi wróciłam do domu, ale też za ogromne wsparcie podczas gotowania! :)
Jest jednak coś, czego bardzo, bardzo, bardzo żałuje – w tak wspaniałym Hotelu do naszej dyspozycji było SPA oraz basen, z którego… nie było czasu skorzystać! Zaraz po zakończeniu zawodów bowiem musieliśmy się zbierać – po pierwsze dlatego, że już musieliśmy zdać nasze pokoje, a po drugie, że przed nami była znów długa droga do domu. Długa, niewygodna i męcząca – do domu dotarłam zmarznięta o 5 nad ranem :( Dojechać z Ogrodzieńca do Poznania w nocy z soboty na niedzielę nie było łatwo, Straszna szkoda więc, że nasz pobyt nie był przedłużony o jedną noc więcej :(
Mimo to z pewnością będę wspominać półfinał konkursu BlogerChef bardzo miło! Już nie mogę doczekać się czerwcowego finału! Ależ jestem ciekawa co mnie będzie tam czekać… :)