lawendowa panna cotta po której wpadniecie w zachwyt i krótki tutorial o tym jak przygotować drewniane tło do zdjęć

“Więc chooooodź pomaluuuuj mój świaaat…!” Wybaczcie, nie mogłam się powstrzymać. Piosenka jakoś automatyczne wchodzi w głowę gdy człowiek tylko łapie się za pędzel :) A dzisiejszy wpis jest zapowiedzią kolejnej, fajnej serii na blogu, która powstaje przy współpracy z marką Śnieżka, dlatego też będzie nietypowy. Farby Śnieżki z pewnością znacie wszyscy – to marka, która jest na polskim rynku od 1984 roku i nie wiem jak u Was, ale u mnie w domu gościła przy większości remontów :) I choć farby tej firmy są doskonałe do malowania ścian, to ja dziś chciałam zaprezentować Wam ich dwa inne przeznaczenia – praktyczne i… hmmm… jak by to nazwać?… inspiracyjne :)

Dziś przed Wami pierwszy z pięciu wpisów, które pokażą się na moim blogu w ciągu kolejnych tygodni. Każdy z nich inspirowany będzie innym kolorem z serii farb Śnieżka Satynowa. W pierwszym odcinku – “Lawendowy zachwyt” czyli piękny pastelowy fiolet, a wraz z nim kremowa, delikatna panna cotta o smaku lawendy i białej czekolady.

śnieżka lawendowy zachwyt

Pierwszy odcinek chciałabym też wykorzystać do tego, by zdradzić Wam fajny patent na przygotowanie prostego, drewnianego tła do zdjęć i podzielić się kilkoma sprawdzonymi poradami. Takie tła przydadzą się nie tylko wszystkim, którzy próbują swoich sił w fotografii kulinarnej, ale też produktowej, a nawet… portretowej :) Mam nadzieję, że się Wam spodoba!

tutorial deski tło fotograficzne śnieżka

Zacznijmy od niezbędnika czyli listy rzeczy, które będziecie potrzebować.

1 – Karton do zabezpieczenia podłogi. Zabezpiecza nie tylko przed pochlapaniem farbą, ale też przed klejem i ostrą szczotką (gdyby na przykład omsknęła się Wam ręka). Nie polecam folii, ponieważ jeśli tło przyklei się Wam do folii, będzie trudniej ją oderwać.

2 – Deski. Wybór desek początkowo przyprawiał mnie o ból głowy. Trochę teł w swoim życiu się już naprodukowałam, dlatego przetestowałam wiele rozwiązań i mogę podzielić się z Wami bardzo fajnym trikiem, który ułatwił mi życie – najlepsza do przygotowania tła jest… boazeria. Do plusów boazerii należy lekkość desek oraz żłobienia na krawędziach, które ułatwiają klejenie i zapewniają, że deska po sklejeniu będzie płaska i prosta. Do minusów – boazeria zwykle sprzedawana jest w większych paczkach, dlatego z jednego opakowania najprawdopodobniej wyprodukujecie 3-4 tła. Na szczęście paczka boazerii jest też dość tania (ok 60-90 zł), więc w przeliczeniu na sztuki wychodzi nawet taniej niż zakup luźnych desek. Jeśli wybierzecie jednak deski sprzedawane na sztuki, to tu również mam kilka porad. Przede wszystkim wybierajcie deski o równych krawędziach i w miarę możliwości idealnie proste. Jeśli kupicie deski zbyt cienkie, to będziecie mieć problem z ich sklejeniem, jeśli zbyt grube, tło będzie strasznie ciężkie. Trudno tu ucelować w złoty środek, dlatego będę Was mocno namawiać jednak na zakup boazerii :) Kupione deski należy przyciąć do odpowiedniego rozmiaru. Nie powiem Wam do jakiego konkretnie, ponieważ długość i szerokość tła musicie dostosować już do własnych potrzeb. Ja zwykle staram się, by gotowe tło było nie mniejsze niż 60×60 cm, a najlepiej jak jest zbliżone do rozmiaru 70×90 cm – na takim tle zwykle mieszczę wszystko co potrzeba.

3 – Farba. U mnie jest to oczywiście Śnieżka Satynowa. Kolor oczywiście zależy od Waszych preferencji. Dobrze wybrać farbę która jest zmywalna, dzięki czemu (szczególnie jeśli tło ma służyć fotografii kulinarnej), po zakończonej sesji można ją łatwo wyczyścić. Nie wybierajcie nigdy farb mocno błyszczących (np. olejnych), zdecydowanie lepsze są te matowe, ponieważ nie będą odbijać światła.

4 – Klej do drewna. Najlepszy jest szybkoschnący i wysychający do przeźroczystej postaci. Ale każdy właściwie da radę, najwyżej będzie wymagać od Was trochę więcej cierpliwości.

5 – Bejca. To jest pierwszy sekretny składnik. Bo że deski trzeba skleić i pomalować, to na pewno domyślilibyście się sami. Ale bejca daje im fajny, trójwymiarowy i postarzony efekt i uwydatnia fakturę drewna. Ważne – bejca musi być bejcą wodną, a nie lakierobejcą. Sekret tkwi w użytym kolorze. Jeśli wybierzecie kolor bejcy w tonie podobnym do wybranej farby, faktura będzie przyjemnie zarysowana, ale nie przesadzona. Jeśli wybierzecie kolory dużo ciemniejsze (np. gdybyście do lawendowej farby użyli szaro-brązową bejcę) uzyskalibyście efekt starego, zniszczonego drewna. Polecam poeksperymentować i sprawdzić jakiego efektu szukacie.

6 – Pędzelek. Nie ma większego znaczenia jaki, byle by się Wam dobrze nim malowało.

7 – Ostra druciana szczotka. To jest drugi sekretny składniki sukcesu. Jeśli deski po prostu skleicie i pomalujecie, będą one wyglądały bardzo płasko. Nałożenie bejcy na farbę też nie ma najmniejszego sensu. Drucianą szczotką wyżłobicie natomiast w deskach rowki, w które wpije się bejca i to właśnie one nadadzą pożądany wygląd tła.

8 – Na zdjęcie nie załapała się jeszcze bawełniana szmatka, która będzie potrzebna do rozprowadzenia bejcy. Może to być po prostu stara koszulka. Warto mieć pod ręką także bloczek ścierny – do czego, opiszę później.

Macie wszystko? Możemy zabrać się do dzieła! :)

Pierwsze co należy zrobić, to skleić deski. Do klejenia używamy kleju do drewna, który rozprowadzamy wzdłuż krawędzi desek. Kleju należy nakładać z wyczuciem – musi być go dość dużo, żeby dobrze skleił kawałki drewna, ale jeśli nałożycie go za dużo, to spora część wycieknie po ściśnięciu desek (deski przykleją się do podłogi/kartonu). Tutaj zdradzę Wam kolejny plus boazerii – rowek, który boazeria ma z boku nie tylko ułatwia rozprowadzenie tam kleju, ale też ogranicza wyciekanie kleju po ściśnięciu. Jeśli jednak coś wydostanie się na front deski, moja rada jest taka – wytrzyjcie nadmiar suchą ściereczką, poczekajcie aż wyschnie i wtedy zetrzyjcie go bloczkiem ściernym (mówiłam, że się przyda!).

Zaczekajcie, aż klej zwiąże deski i dopiero wtedy bierzcie się za malowanie.

Jak malować? Na to pytanie też nie ma jednoznacznej odpowiedzi, bo wszystko zależy od tego, jaki efekt chcecie osiągnąć. Jeśli zależy Wam na efekcie starych desek, spośród których tylko “przebijają resztki starej farby” to nie musicie nawet pokrywać dokładnie powierzchni desek, a jedynie trochę je pomazać farbą. Ja chciałam, żeby moje deski miały jednak kolor głównie farby, dlatego pomalowałam je dość dokładnie, acz cienką warstwą. Wypełniłam natomiast dokładnie rowki między łączeniami desek.

Gdy farba dobrze wyschnie, bierzemy się za przecieranie farby szczotką. Ponownie – jak dużo i jak głęboko trzeć to zależy od pożądanego efektu. Ja poprzecierałam tu i ówdzie, acz dość głęboko, żeby bejca miała szansę wpić się w drewno wystające spod farby. Po zakończeniu przecierania pozbądźcie się ‘farfocli’ – najlepiej wciągnąć je odkurzaczem, a następnie delikatnie wilgotną szmatką przetrzeć wierzch desek.

Kolejny etap to bejcowanie. Rozprowadzamy bejcę po całej długości desek, a następnie bawełnianą szmatką przecieramy deski wzdłuż słojów, wycierając nadmiar bejcy z desek. Zostawiamy do wyschnięcia. Jeśli kolor bejcy jest słabo widoczny, możemy powtórzyć proces ponownie.

A końcowy efekt prezentuje się tak:

Jak Wam się podoba? Jeśli Wasze oczy zamiast ku tłu skierowały się jednak ku pysznemu deserkowi widocznemu z tyłu, już pędzę, z przepisem ;) Spróbujcie, nie pożałujecie!

lawendowa panna cotta

Składniki (na 2 porcje):

  • 100 ml mleka
  • 2-3 łyżki suszonej lawendy
  • 200 ml śmietanki 30%
  • 50 g białej czekolady
  • 2 łyżki cukru
  • 1 czubata łyżeczka żelatyny
  • odrobina fioletowego barwnika

Mleko mieszamy z lawendą, podgrzewamy, aż będzie gorące, ale nie zagotowujemy. Odstawiamy na około 1 godzinę.

Po tym czasie przecedzamy mleko przez sitko i odciskamy płyn z lawendy. Dodajemy śmietankę, białą czekoladę i cukier i podgrzewamy na małym ogniu, aż czekolada i cukier się rozpuszczą.

Żelatynę namaczamy, następnie rozpuszczamy w mikrofalówce lub kąpieli wodnej i dodajemy do gorącej śmietanki. Mieszamy. Dodajemy odrobinę barwnika, żeby nadać panna cottcie lawendowy kolor (bo smak i zapach już ma! ;) ) .

Przelewamy do pucharków, wstawiamy do lodówki do stężenia.

Lawendowego zachwytu życzy gruszka z fartuszka! :)