Gordon Ramsay “Pasja smaku”
Autor: Gordon Ramsay
Tytuł: Pasja smaku
Liczba stron: 185
Liczba przepisów: ok 130
Liczba zakładek “koniecznie zrobić!”: 16
Zawsze wiedziałam, że kuchnia Gordona Ramseya to nie moje klimaty. Mimo to facet mnie fascynuje – oglądałam kilka jego programów – Hell’s Kitchen, Master Chef, Gordon Great Escape, Kitchen Nightmares, Hotel Hell, czy w końcu (a może powinnam powiedzieć – przede wszystkim!) Gordon Ramsay’s Ultimate Cookery Course. To właśnie tym ostatnim programem na prawdę mnie zauroczył – w pozostałych trudno stwierdzić ile jest gry aktorskiej, ile pozy i udawania. Dopiero w tym ostatnim programie, gdy jest w swojej kuchni sam, nie ma na kogo się wydzierać i skupia się całkowicie na gotowaniu – wtedy dopiero można dostrzec jego kunszt.
Niemniej jednak doskonale wiedziałam, czego mogę spodziewać się po jego książce kulinarnej. Tę dostałam od wydawnictwa Publicat. Książka jest zbiorem przepisów pochodzących z menu jego restauracji. Nic więc dziwnego, że roi się w niej od trudnodostępnych, wykwintnych składników takich jak: przegrzebki, homary, kuropatwy, langusty, czy też ryby z gatunków, o których nigdy wcześniej nawet nie słyszałam! To pierwszy i najpoważniejszy zarzut w stosunku do tej książki.
Druga sprawa, to że nie jestem fanką restauracyjnych menu. Smaki są zbyt skomplikowane dla mojego prostego podniebienia, a przygotowanie posiłku zajmuje zbyt dużo czasu w stosunku do ostatecznego efektu. Wiadomo, że inaczej jest jak się gotuje na masową skalę w restauracji, a zupełnie inaczej jest odtworzyć to samo w wersji na dwie porcje. Wstyd przyznać, ale gdybym trafiła do restauracji Gordona i spojrzałabym w menu, prawdopodobnie nie znalazłabym tam nic dla siebie ;) Nie przekonują mnie bowiem ani krem z karczochów w fois gras, ani terrina z wątroby kaczej, ani karmelizowana trzustka cielęca w sosie sauternes. Nie muszę chyba dodawać, że większość zakładek “koniecznie zrobić” pochodzi z działu o deserach, lodach ale też… z rozdziału o garnirowaniu.
Ten ostatni bardzo mi się spodobał. Garnirunek (czyli przybranie potrawy) jest jedną z bardzo istotnych rzeczy nie tylko przy podawaniu potrawy, ale też gdy robi się zdjęcia jedzenia. Dlatego z przyjemnością podłapałam pomysł na paseczki z pora, kandyzowane plastry bakłażana czy jabłkowe spiralki.
Fani restauracyjnego jedzenia będą się jednak zachwycać rozdziałami: zupy, przystawki, makarony i risotta, warzywa, ryby i owoce morza, mięso, dziczyzna i drób, i w końcu wymienione już wcześniej: desery oraz lody i sorbety. Książkę otwiera dodatkowo rozdział o składnikach bazowych, gdzie Gordon zdradza swoje przepisy na buliony, podstawowe sosy, bezy, ciasto francuskie czy makaron.Na końcu natomiast znajdziemy mały słowniczek pojęć kulinarnych występujących w książce.
Przepisów jest dużo, są zróżnicowane i z pewnością nie można tu mówić o pójściu na łatwiznę. Na pierwszy rzut oka nic tu nie wygląda na proste w przygotowaniu, dlatego nie sięgajcie po tę książkę, jeśli nie macie dużego obycia w kuchni – zwyczajnie się przestraszycie.
Z takim szefem kuchni jak Gordon Ramsey się nie kłóci, dlatego nawet nie zastanawiałam się nad podważeniem merytoryczności przepisów ;) Wypróbuję je jednak pewnie nie wcześniej niż za lat parę – może gdy będę mieć własną restaurację :P
Książka jest przejrzysta i dobrze się z niej korzysta. Lista składników jest dokładna, przepisy podzielone są na kolejne kroki, a każdemu z nich towarzyszy wstęp, w którym możemy przeczytać jakie doznania smakowe nas czekają. Zdjęcia są ładne, choć czegoś mi w nich jednak brak. Chyba swojskości. Patrzę na pięknie wyglądające obrazki, ale nie cieknie mi ślinka, bo właściwie nie wiem czego mogłabym się spodziewać. Niemniej jednak to moje subiektywne odczucie, bo fotografie są na prawdę na wysokim poziomie.
Zaskoczyło mnie (pozytywnie), że w książce rzadko wykorzystywany jest sprzęt typowo restauracyjny. A jeśli już się pojawia, Gordon zawsze stara się podawać domowe odpowiedniki np. blender ręczny zamiast miksera typu Bamix. Znaczy to, że książka rzeczywiście została napisana z myślą o czytelniku, a nie tylko skopiowana z podręcznika dla nowego kucharza w restauracji.
Osobiście pewnie nie zrobię z niej dużego użytku, ale mimo to cieszę się, że jest na mojej półce. Z pewnością wykorzystam przepisy bazowe oraz te dotyczące dekoracji potraw. Nawet jeśli nigdy nie zrobię w mojej kuchni homara czy przegrzebków, to jednak fajnie czasem otworzyć tę książkę i poczuć powiew luksusu ;) Jeśli jesteście zwolennikami kuchni Gordona, jaką prezentuje w swoich show telewizyjnych i szukacie przepisów na równie ekskluzywne i wymyślne dania – myślę, że będziecie zadowoleni ;)
-
Jolka
-
Kasia / Plate of Joy
-
Agnieszka
-
aduparosnie