Europejski Festiwal Smaku
Długo zbierałam się do tej recenzji, bo ciągle miałam nadzieję, że organizatorzy prześlą nam jakieś fotki z których będziemy mogli skorzystać. Sama w ferworze smakowania, próbowania i po prostu dobrej zabawy momentami zapominałam o aparacie na szyi, dlatego moja dokumentacja wydarzeń sprzed niespełna dwóch tygodni jest dość wybrakowana. A szkoda, bo chciałabym pokazać Wam ile się działo :)
Gdy dostałam zaproszenie do Lublina przyznam że troszkę się zastanawiałam, czy chce mi się jechać przez pół Polski na kolejny kulinarny event. Przemyślałam jednak sprawę, spojrzałam na plan wydarzeń i doszłam do wniosku, że choćby nie wiem co, nie może mnie tam zabraknąć. Nawet nie wiecie, jak strasznie się cieszę, że się zdecydowałam! To były trzy dni wypełnione po brzegi smakiem i emocjami :)
Już w piątek, gdy tylko dotarłam na miejsce, opiekun naszej blogerskiej grupy – przesympatyczny Jędrek, którego serdecznie pozdrawiam! – wpakował mnie w samochód i zawiózł do centrum wydarzeń. Pierwszy dzień mieliśmy na zapoznanie się z terenem, dlatego przewędrowałam od stoiska do stoiska, zapchałam brzuch najróżniejszymi smakołykami, by ostatecznie, nie mając siły na nic więcej, wrócić pod scenę Festiwalu by popodglądać, jak gotują lepsi ode mnie.
Trafiłam akurat na pokaz Grzegorza Łapanowskiego, który z daleka wypatrzył wypatrzył znajome twarze w grupie blogerek :) A żeby było jeszcze milej, to postanowiłam się wykazać odpowiadając na rzucone ze sceny pytanie konkursowe i wygrałam sobie książkę :)
Wieczór miał zostać zwieńczony koncertem zespołu Balkanika. Zespół dał czadu! Trochę poskakałyśmy pod sceną, pozachwycałyśmy się urodą wokalistek i oryginalnym lookiem flecisty, by ostatecznie skończyć w doborowym towarzystwie kucharzy w pubie “U szewca” :) Gdyby nie zamówiony wcześniej transport do hotelu z przyjemnością zostałybyśmy dłużej! Na szczęście następny dzień także miał być pełen wrażeń :)
W sobotę już z samego rana żałowałam, że najadłam się hotelowym śniadaniem – przyznaję, nie przemyślałam tego ;) Bowiem już o godzinie 11 obserwowaliśmy poczynania Ivo Violante – właściciela restauracji Auriga – który w swojej kuchni próbował wyczarować cuda, by zaspokoić gusta wybrednych bądź co bądź blogerów. Ivo zdradził nam przepis na swój a-bso-lut-nie doskonały sos pomidorowy, który zaserwował nam w towarzystwie mozzarelli w szynce parmeńskiej i pieczonego pomidora. Chwilę potem mieliśmy okazję kosztować także combra jagnięcego w sosie szałwiowym, a także jagnięcych szaszłyków. Coś wspaniałego! Jeśli będziecie kiedyś w Lublinie i zechcecie zakosztować prawdziwie włoskiej kuchni, przygotowanej przez prawdziwego Włocha, z prawdziwie włoskim sercem do gotowania – koniecznie tam zajrzyjcie!
Kolejnym punktem w moim programie miało być spotkanie z Andrzejem Polanem. Potoczyło się jednak nie do końca tak jak miało, nad czym bardzo ubolewam i jak widziałam, pan Andrzej również. Szkoda straszna, bo mogło być bardzo ciekawie, ale coś poszło nie tak…
Na ostudzenie emocji zaserwowany nam został największy kawiarniany deser jaki kiedykolwiek widziałam :) Wielki kawał tortu bezowego (który uwielbiam!) chyba jako jedyna pochłonęłam w całości. Powinnam się chyba wstydzić, ale wcale nie żałuję! ;)
Z pełnym już brzuchem postanowiłam trochę odsapnąć od zaplanowanego harmonogramu i wybrałam się ponownie na spacer po targowisku. W międzyczasie zajrzałam na konkurs nalewek – wciąż jestem pod wrażeniem! 60 “próbek”, każda, dla oczyszczenia kubków smakowych popijana… piwem. Trzeba mieć zdrowie! ;)
Kręcąc się tu i tam, ponownie wylądowałam pod sceną, gdzie Grzegorz Łapanowski miał drugi dzień pokazów. Zostałam na dłużej, gdyż chwilę później miał odbyć się pokaz tańca brzucha – pierwszy taniec brzucha z udziałem pierwiastka męskiego, jaki kiedykolwiek widziałam ;) Cóż, pozostanę jednak przy myśli, że jest to jednak typowo kobieca sztuka i panie prezentują się znacznie lepiej.
Prawdziwą gwiazdą tego wieczoru był jednak Robert Makłowicz, który w Lublinie obchodził benefis twórczości. Jako VIP-y mieliśmy możliwość towarzyszyć mu wśród widowni podczas zamkniętej dla szerszej publiczności części :)
Drugi wieczór, na wzór pierwszego postanowiliśmy skończyć kręcąc się po mieście. Ponownie w tym samym, doborowym towarzystwie! Tego wieczoru powstały też pewne zdjęcia, których niestety nie mogę Wam pokazać, ale dla mnie będą doskonałą pamiątką z Lublina ;)
Tym razem pobalowaliśmy trochę dłużej, dlatego następnego dnia byłam lekko nieprzytomna, gdy Jędrek prowadził nas do restauracji “Kardamon”. Szybko jednak obudziłam się, gdy postawiono przede mną przepyszne puree z brokułów i wasabi oraz łososia nabitego na trawę cytrynową. Jedzenie w Kardamonie było przepyszne i szybko przestała dziwić mnie “ściana sław”, dumnie prezentująca się na samym wejściu do restauracji. Do Kardamonu zaglądają bowiem gwiazdy telewizji, estrady i hmm… sceny politycznej, aczkolwiek tych ostatnich na zdjęciach nie zobaczycie. Jak mówi właścicielka – dla poszanowania wszystkich poglądów politycznych. Kardamon zajmuje pierwsze miejsce wśród restauracji na “Gastronautach” i muszę przyznać, że po degustacji nie mam wątpliwości, że prawdziwie zapracowali na tę pozycję. To kolejne miejsce na gastronomicznej mapie Lublina, które po prostu trzeba odwiedzić, gdy się tam jest!
Na zakończenie pobytu w Lublinie czekała nas jeszcze kawa w Cafe Teatralna, a potem… długa podróż do domu. Zmęczona, ale jednocześnie niesamowicie zrelaksowana wracałam wioząc ze sobą głowę pełną wspomnień. Europejski Festiwal Smaku w Lublinie sprawił, że zakochałam się w tym mieście i z przyjemnością wrócę tam za rok! Kto wie, może znowu dostąpię zaszczytu bycia VIP-em i będę mogła zaglądać tam, gdzie inni nie mogą? ;)